Agnieszka Moroz | Kultura melażu
33
post-template-default,single,single-post,postid-33,single-format-standard,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-theme-ver-13.1.2,qode-theme-bridge,wpb-js-composer js-comp-ver-5.4.5,vc_responsive
 
Zdrowie / Sens życia

Kultura melażu

Kultura melażu

Na pytanie, o czym jest książka, odpowiadam, że o różnych rzeczach, ale głównie o źródłach siły. Skąd ją brać? Po pierwsze, trzeba wejść w kontakt ze sobą. Ciało to podstawa, punkt wyjścia.

Zorientowałam się, że otaczają mnie ludzie, którzy nie potrafią mi nic obiecać! Uważają, że powinni dostawać medal za każdy dzień niebycia sukinsynem! Albo że jestem za mało wdzięczna, a przecież jestem ich jedyną dziewczyną!

Mefedron podsypuje Warszawę.

Mam nienawiść do środowiska kulturalno-imprezowego, a nie do samej Warszawy – rozmowa z Dominiką Dymińską. Po czterech latach od debiutanckiego „Mięsa” wyszło „Danke”. Spotykamy się z tą samą bohaterką? No tak. Ale gdzie Krym, gdzie Rzym. Tamta mieszała seks z miłością, zakochanie z wykorzystywaniem. Co się zmieniło? Wszystko. „Danke” to akt oskarżenia. Opowiada o czymś, w czym uczestniczyłam, ale już nie uczestniczę, bo się na to nie godzę. I mam wrażenie, że jestem dzięki temu dużo szczęśliwsza. A że wydaje mi się, że mam trochę talentu, by ostrym językiem nazywać rzeczy po imieniu i być może czasami nazywać je pierwszy raz – to postanowiłam to zrobić.

Książka „Danke” to trochę historia ofiary, która wychodzi na prostą. Mam nienawiść do środowiska kulturalno-imprezowego, nie do samej Warszawy – rozmowa z Dominiką Dymińską. Po czterech latach od debiutanckiego „Mięsa” wyszło „Danke”. Spotykamy się z tą samą bohaterką?

No tak. Ale gdzie Krym, gdzie Rzym.

Tamta mieszała seks z miłością, zakochanie z wykorzystywaniem. Co się zmieniło?

Wszystko. „Danke” to akt oskarżenia. Opowiada o czymś, w czym uczestniczyłam, ale już nie uczestniczę, bo się na to nie godzę. I mam wrażenie, że jestem dzięki temu dużo szczęśliwsza. A że wydaje mi się, że mam trochę talentu, by ostrym językiem nazywać rzeczy po imieniu i być może czasami nazywać je pierwszy raz, to postanowiłam to zrobić.

Co według siebie nazywasz po raz pierwszy?

Wydaje mi się, że nikt za bardzo nie opisywał środowiska kulturalno-imprezowego. Co, to nieważne? Ja myślę, że to jednak ważne, żeby opisać miejsce, w którym tworzą się zalążki wszystkiego, co wpływa na kulturę w tym mieście. I kraju. Bo poza Warszawą w tym kraju za wiele rzeczy nie ma. Droga, którą trzeba przejść, żeby się stać tak zwanym artystą, krytykiem czy dziewczyną jakiegoś chłopaka, jest podobna. I nikt do tego krytycznie nie podchodzi. Wszyscy w to idą i kończą na tej samej imprezie techno z mefedronem w nosie, zadowoleni. Tymczasem wszyscy są tym samym rodzajem śmiecia.

Skąd ta nienawiść do Polski?

Wzięła się z niechęci do Warszawy. Mam nienawiść do jej środowiska kulturalno-imprezowego. Nie do samego miasta. No i nie do całego kraju, który bywa czasem smutną, źle ubraną dziewczyną, ale jest spoko.

Dużo u ciebie narkotyków. Jaka jest różnica między alkoholem i narkotykami?

Moim zdaniem alkohol jest o wiele gorszy, to narkotyk, tylko legalny. Panuje przekonanie, zwłaszcza pokolenie rodziców jeszcze tak myśli, że z narkotykami to albo nic, albo dworzec. A tak nie jest. Ludzie przecież nie chcą sobie robić krzywdy. Chcą się bawić, mieć z tego przyjemność, korzyści – bo to idzie moim zdaniem w stronę korzyści. I na pewno mają mniejszą szkodliwość społeczną niż alkohol. Jest mnóstwo badań, które to potwierdzają. Ludzie się biją nie po MDMA, tylko po alkoholu. A piją prawie wszyscy. Zawsze odmawiam alkoholu. Robi ze mnie człowieka, którego nienawidzę.
Oczywiście nie promuję narkotyków, uważam, że trzeba bardzo uważać, co jest coraz trudniejsze, bo powstają dziwne rzeczy, które można sobie kupić przez Internet.

Opowiadasz o rozsądnym podejściu do narkotyków, ale w „Danke” one się sypią i sypią. Jest tylko zabawa, bardzo w sumie smutna.

No właśnie o to chodzi, że to, co opisuję, jest smutne i biedne. Mefedron to niejedyny narkotyk istniejący na świecie, natomiast on podsypuje Warszawę. Bo jest tani. Chociaż w sumie było tak, dopóki był legalny. Nie wiem, co ci ludzie robią teraz, pewnie bawią się jakąś podróbką.

Każdy się przed tym zazwyczaj broni, ale czy opowiadasz o doświadczeniu pokoleniowym?

Myślę, że tak. Teraz nie próbuję się wywinąć. Zaprzeczałam temu przy „Mięsie”, które było o doświadczeniu partykularnym. Nie chciałam mówić, że wszystkie dziewczynki tak mają. Mają tak ci, którzy chcą czuć więcej. Natomiast to – tak, to jest doświadczenie pokoleniowe. Takie pokolenie mefedronowe. Ale „Danke” jest szerokie. Dotyczy nie tylko osób w moim wieku. Ci ludzie mieli po 19 lat, jak zaczęli chodzić na imprezy, ale melanż sprawił, że teraz, gdy mają lat 30-35, żyją tak samo. Bo kiedy pracuje się w kulturze, to jak się pracuje? Cały czas tak samo. Jeśli nie jesteś jakimś wybitnym artystą, to spotka cię tylko bycie na melanżu.

Co jeszcze jest w tym pokoleniowego, wspólnego?

Cała ta kultura melanżu, która jest niebezpieczna. Ale to jest pokoleniowe, tylko jeśli myślimy o garstce młodych ludzi w dużym mieście, którzy mają pewne aspiracje. Tymczasem to cząsteczka. Jest mnóstwo młodych ludzi, którzy mają innego rodzaju aspiracje, i mówienie, że oni do tego należą, jest rodzajem krzywdy.

Ale z drugiej strony Facebooka używa nie tylko garstka. A „Danke” wygląda, jakby było zapisane w okienku czatu.

Tam jest nawet część przepisana z czatu. Fascynuje mnie komunikacja internetowa, to, co w niej jest, a czego nie ma, co w niej ważne, a co nie. To jest kultura komunikacji urywkowej, zsyntetyzowanej, pełnej treści, ale przy opuszczeniu połączeń. I wydaje mi się, że to wycięcie połączeń przełożyło się z komunikacji wirtualnej na realną. Przerzucamy między sobą treści.

W pewnym momencie jeden z bohaterów prosi o zapewnienie, że „nigdy, przenigdy nie wyrzucisz mnie ze znajomych”. Tłumaczyłaś się z tego kiedyś?

Nie, to akurat nie jest cytat z życia. Natomiast jest taka niepisana zasada, że muszą się wydarzyć prawdziwe dramaty, żeby to zrobić. Powiedzenie komuś: „Wyrzuciłam cię ze znajomych”, to ostateczność.
W pewnym momencie na własnym koncie na Facebooku nie czułam się bezpiecznie, bałam się wyjść z domu w piątek. I okazało się, że trzeba było się pozbyć, powiedzmy, dwustu znajomych naraz. Nie mówię o kliknięciu w krzyżyk, tylko realnie nie chciałam ich już znać. Ale wiesz co, to była trudna decyzja przez pięć minut. A znam mnóstwo ludzi, którzy wciąż nie wiedzą, że niebycie czyimś znajomym nie jest największą karą, jaka może cię spotkać. Mój profil publiczny przestał być mój, ale wzięłam to z powrotem w swoje ręce. Bo można, tylko trzeba podjąć wiele odważnych decyzji. Chociaż to przecież żałosne, że mówię w tym kontekście o odważnych decyzjach. Ale tak jest.

A w związku z tym – jak sobie radzisz z byciem pisarką? Bo przedstawiasz się: Dominika Dymińska, pisarka.

Ja tego nie mówię na serio! Kiedyś byłam „czyjąś dziewczyną”, a później wydałam książkę i urosłam do rangi pisarki. Więc jak ludzie innym ludziom przedstawiali mnie: „Dominika Dymińska, pisarka”, to zaczęłam się z tego śmiać. Nigdy nie uważałam, że przynależność do tego środowiska to coś, do czego należy aspirować, zresztą stąd wziął się cytat: „Czyjaś pogarda to dla ciebie komplement”. Sądziłam, że tam należy wejść, żeby to zepsuć. Chociaż miałam taki moment, że się w tym za bardzo rozpłynęłam. To nietrudne, bo się słyszy strasznie dużo pochlebstw.

Tak? A miałam zapytać, czy nie spotkał cię hejt. Bo ludzie też lubią krytykować.

No tak, ale jak się ich spotyka, to są mili, bardzo łatwo się na to nabrać. Ktoś ci mówi, że jesteś super. No a kto ci to mówi? Twoi koledzy na imprezie. Jeszcze posypiecie sobie kreskę, no to już w ogóle Tylko że wracasz do domu i czujesz, że kogoś okłamałaś. Miałam poczucie głębokiego niesmaku. I później się okazało, że ten niesmak to nie kac, tylko to.
Ale też wydawało mi się, że ci ludzie mają do siebie dystans. A okazało się, że za odejście ze środowiska są gotowi powiedzieć rzeczy straszne. Dotarło do mnie, że wszyscy się do ciebie uśmiechają i jesteś super, tylko dopóki stoisz do nich twarzą. Odsunęłam się od tego i zadowolona prowadziłam życie równoległe. Pewnego razu, mniej więcej po roku, trafiłam na jakiś wernisaż, a po pięciu minutach było: „Dominika, napisałaś taką wspaniałą książkę, dostaniesz za to Nike!”. Poszłam do łazienki i zadzwoniłam po przyjaciół.

Tak jest w kręgu znajomych, a jak to jest być młodą polską pisarką?

Tak w ogóle? O Jezu. Tak samo jak być młodą dziewczyną. Każdy ma coś do powiedzenia, bo mu się wydaje, że jest mądrzejszy. Słyszę, że się kreuję i jestem bezczelna.

Jak reagujesz na seksizm?

Zawsze byłam po stronie feministek, ale przy „Mięsie” nie miałam tego uświadomionego. Żyłam innymi problemami. Więc jak ktoś mi zadał pytanie, czy seksizm mnie dotyka, to powiedziałam, że nie.
A teraz – ile ja o to robię hałasu na co dzień! Jak dręczę swojego chłopaka o przypadkowe rzeczy, które mu się wymskną, bo jeszcze niedawno nie wiedział, co to feminizm. Jestem potworem .
Jest mi przykro z powodu tych mężczyzn na granicy pokolenia, które zaczęło rozumieć, i tego, które rozumieć przestało. Wcześniej wymagało się bycia miłym i otwierania drzwi, a teraz wszystko jest źle. Rozumiem, że oni tego nie kumają. Ale od niektórych już trzeba wymagać. Bo to jest smutne, przykre i śmieszne, jak lewicowi chłopcy dbają o los kobiet na całym świecie, a o swoją dziewczynę nie potrafią zadbać.

U ciebie jest w sumie mnóstwo pogardy, każdemu się dostaje.

I bardzo dobrze . Mam dużo energii, która kończy się źle, takiej pozytywnej nienawiści. Jest strumień skierowany w jedną stronę, ale oprócz tego obok rosną kwiaty. Myślę, że ogólnie świat jest spoko, tylko trzeba trochę rzeczy ponaprawiać.

Co jest do naprawienia?

Chcę, żeby ktoś wreszcie zauważył, że ci, którzy się biorą za bycie mądrym, coś po drodze zgubili, jakąś normalność. To, co powinno być poukładane, nie jest. Dotyczy to już poziomu relacji międzyludzkich, które kompletnie nie działają. A bez ludzi nie da się nic zrobić.

Znamy hasło: „Nikt nie rodzi się kobietą”, ale czytając twoją książkę, można odnieść wrażenie, że nikt nie rodzi się człowiekiem.

Trzeba się zrobić. Stajesz się sobą w kontakcie z drugim człowiekiem. Może jest to konserwatywne przekonanie, ale bez miłości i głębokich relacji trudno jest siebie zbudować. Rany same się tylko zasklepią i zostaną po nich chujowe blizny. Ale żeby sobie pomóc, musi spaść jakieś wielkie szczęście z nieba. I ja tak miałam. Gdyby mnie nie spotkały różne dobre, przypadkowe rzeczy, to też nic bym ze sobą nie zrobiła. Byłabym smutnym, małym człowieczkiem. I myślę, że z każdym tak jest.

Co ci pomogło?

Jak się zmierza gdzieś bardzo nisko, to tego nie wiesz albo wydaje ci się, że tak miało być. Kiedy zaliczyłam dno, to nic ze sobą nie zrobiłam. Bo samemu się nie da. Koleżanka też ci nie wytłumaczy, że sobie robisz krzywdę. I wtedy, kompletnie znikąd, spadło na mnie mnóstwo miłości – niezasłużonej, absolutnie nieproporcjonalnej w stosunku do tego, co sobą reprezentowałam. Spotkał mnie cudowny człowiek, przesiedział ze mną na łóżku pół roku i mówił mi rzeczy, a ja mówiłam jemu. Jakby mnie odkłamał. Opowiedziałam komuś o sobie, kim jestem, kim bym chciała być, o co mi chodzi. Ale do tego trzeba było, po pierwsze, miłości, po drugie, zaufania, a po trzecie – to spadło z nieba. Ja tego nie zrobiłam.

Dla mnie „Danke” to trochę historia ofiary, która wychodzi na prostą.

Bo to jest o przemocy i o tym, jak się poukładać, nabrać odruchów obronnych. Że relacje kształtują się wobec linii przemocy, którą ustala jedna ze stron, zwykle mężczyzna. Nie chodzi o przemoc fizyczną, tylko presję wywieraną głównie poprzez to, czego nie dają, a co ma być przyjęte za oczywiste. A nie powinno być. Zorientowałam się, że otaczają mnie ludzie, którzy nie potrafią mi nic obiecać. Uważają, że powinni dostawać medal za każdy dzień niebycia sukinsynem. Albo że jestem za mało wdzięczna, a przecież jestem ich jedyną dziewczyną.
Przez chwilę wydawało mi się, że muszę opuścić to miasto, bo mnie tu już nic nie czeka – ludzie, których poznaję, wiedzą coś o mnie albo ja wiem o nich i już chyba nie spotkam nikogo, kto nie spał z połową moich koleżanek.

Używasz w książce słowa „puszczanie się”. Zazwyczaj to jest łatka, którą przykleja się kobiecie. A u ciebie?

U mnie jest po równo, puszczają się chłopcy i dziewczyny. Mam wrażenie, że ludzie są w zerowym kontakcie ze sobą. Jeśli poznaję chłopaka, powiedzmy, 28-letniego, który jest mądry i dużo w życiu zrobił, ale pierwszy raz czuje zazdrość i zakochanie, to nie jestem dumna, że mi się udało coś takiego wywołać, tylko myślę, że żyję w dziwnym świecie. Bo może nie czytałam wtedy Lacana, ale poznałam takie uczucia, jak byłam nastolatką. I nie czuję się gotowa, żeby ludzi tych rzeczy uczyć.

Ale dajesz w „Danke” porady.

No daję. Ale trochę w stylu: weźcie je sobie, tylko już z daleka ode mnie. Bardzo mi będzie miło, jeśli ktoś sobie przyjmie taką filozofię życia, ale ostrożnie. Chciałabym odejść od profilu czytelniczego, w którym książki to coś, co trzeba szanować, czytać od początku do końca. „Danke” można równie dobrze przeczytać od tyłu. To tworzywo, które ma służyć do myślenia, nie historia z morałem do wzięcia.
Mam wrażenie, że mnóstwo ludzi, którzy nic o sobie samych nie wiedzą, przemawia hasłami jak z seriali. „Potrzebuję czasu”. Brakuje jeszcze pytania filozoficznego o to, czym jest czas. Serio? Ile? Bo potrzebował „trzy minuty randki, żeby włożyć rękę w majtki” (śmiech). Ale to nie jest śmieszne, to jest śmieszno-straszne.

Mówisz o przemocy symbolicznej, ale w twojej książce jest krótki fragment, który kładzie się cieniem na reszcie lektury. Czy opisałaś gwałt?

Tak. Jest opisany nie wprost, ale to był gwałt. Oczywiście, komuś może się nadal wydawać, że gwałt jest wtedy, jak idziesz przez park, a ktoś cię zaciągnie w krzaki. Ale to jest też wtedy, kiedy powiedziałaś „nie”, ale za cicho. I ile razy powiedziałaś „nie” swojemu chłopakowi, a ile razy on się za to obraził. Uważam, że należy sobie zadać pytanie o to, czy zostało się zgwałconą. I obawiam się, że może się okazać, że tak. I że więcej niż raz.

Dlaczego opowiadasz o tym doświadczeniu?

Biorę sprawy w swoje ręce. W większości przypadków to nie wygląda tak, że kolesiowi chce się ruchać, więc idzie i to robi. W gwałcie najpierw jest przemoc, władza i upokorzenie, seks jest gdzieś z boku.

Gwałt jest zakorzeniony w naszej kulturze?

Tak, bo to przemoc, a ona jest zakorzeniona w naszej kulturze. Nie rozumiem, skąd myślenie, że gwałt jest związany tylko z popędem seksualnym. Może w jakiejś części przypadków. Ale jak są gwałty na wojnie, to co, żołnierze po prostu dawno z nikim nie spali? Nie, to są akty przemocy.

„Danke” jest feministyczne w takim współczesnym, dziewczyńskim wydaniu. I myślę, że czytelnik, który nadal otwiera drzwi przed kobietą, może cię nie zrozumieć.

Ale w tym nie ma nic złego. W ogóle otwierajcie te drzwi. Mężczyźni tak się boją feministek, bo nie wiedzą, co to jest. Można usłyszeć pytania w stylu, czy my chcemy po równo z nimi naprawiać krany. Nie, krany naprawiajcie do woli. My chcemy innych rzeczy po równo.

Jakich?

Żeby mężczyźni zrozumieli ten drobny fakt, że kobiety to tacy sami ludzie jak mężczyźni. I nie ludzie z cipkami, jak kiedyś usłyszałam od jednego z moich byłych. Nawet nie jestem taka przekonana o tym, czy my faktycznie mamy mniej tej siły fizycznej. Chociaż największe dołki pod feministkami kopią chyba nie mężczyźni, tylko kobiety, które twierdzą, że ich nie potrzebują. I te dziewczyny, które mówią: „A właśnie, że sobie poradzimy”. Dziewczyno, nie chodzi o to, żebyś ty sobie radziła. Chodzi o to, żebyś nie musiała używać tego słowa.

Używasz czasem języka poradników. Jeden rozdział jest zatytułowany „Seks. Fakty i mity”. Toczysz bekę z beki?

No, trochę tak, ale w tym przypadku uznałam, że trzeba to ludziom powiedzieć. Ludzie się strasznie z seksem rozszaleli. Boję się tego, co robią. Poliamoria to tak, jakby jeść całe życie ukradzione słodycze i cieszyć się, że są jakieś.

Może tak chcą korzystać z wolności.

Można wejść do sklepu i coś kupić tylko dlatego, że jest promocja. Nawet nie wiem, czy oni kiedykolwiek uprawiali seks z miłości. A polecam, to doświadczenie niebywałe. OK, jestem zwolenniczką trochę wyświechtanego poglądu, że należy się wyszaleć. Trzeba różne rzeczy zrobić, żeby potem ich nie robić. Ale gorzej, jak się z tego nic nie zrozumie. A można, obserwuję to na co dzień.

Myślę, że dla niektórych to może być skandalizująca książka.

A ja myślę, że jest bardzo konserwatywna.

W przekazie może tak, ale w warstwie fabularnej już nie.

Nie stresuj mnie, moja mama jeszcze jej nie czytała (śmiech).

A skąd pomysł na poemat?

Zawsze piszę poezją. Wtłoczenie mnie w formę prozy sprawiało, że na tym traciłam. Tak straciło „Mięso”. „Danke” też miało formę powieści i w pewnym momencie moja redaktorka powiedziała, że to wygląda jak notatka. A druga książka musi być świetna albo będzie niedobrze.
I zupełnie przypadkiem wpadłyśmy na ten pomysł – skoro piszę poezją, to czemu nie przerobić całości. Jak usłyszałam, że mogę to przepisać na poemat, żeby wreszcie miało ten rytm, który chciałam, to odżyłam. Oddałam to w takiej formie i nikt już nic nie powiedział.

Twoja książka ma motto: „A tiger doesn’t lose sleep over the opinion of sheep” (Tygrys ma gdzieś opinie owiec). Jak być tygrysem? Skąd brać siłę?

Jak miło, że o to pytasz. Bo na pytanie, o czym jest ta książka, odpowiadam, że o różnych rzeczach, ale głównie o źródłach siły. Skąd ją brać? Po pierwsze, trzeba wejść w kontakt ze sobą. Ciało to podstawa, punkt wyjścia.
Drugie – to język. To wyższy level, żeby wiedzieć, co się mówi i jak. Jakiś czas temu kompletnie nie umiałam się wypowiedzieć. Co gorsza, mówiłam w ogóle nie to, co chciałam. Ale da się tego nauczyć, tylko trzeba dużo mówić. Kolejna klisza – trzeba wyjść ze strefy komfortu. Zmuszanie się do czynności niebezpiecznych jest bardzo otwierające i pomaga dowiedzieć się, kim się jest.

Jest coś jeszcze?

Relacje międzyludzkie, ale na tym się nie można opierać. Bo to raz jest, a raz nie. Oczywiście dobrze wierzyć w relację, być przekonanym, że to na zawsze. Ale z tyłu głowy trzeba mieć, że to jak skakanie na koniu. Niby jest po twojej stronie, ale zawsze się można wypierdolić. A potem trzeba wstać, więc ostrożnie.

To powiedz jeszcze, co oznacza bycie księżniczką.

Jest to status ontologiczny, który sama sobie nadałam! Tytuł, do którego się poczuwam. Jestem przekonana, że jakieś rzeczy mogą się zepsuć, chłopak mnie może rzucić, koń zdechnie, umrą mi rodzice, ale straszniejsza rzecz mi się już nie stanie. Zyskałam rdzeń ze stali nierdzewnej. Mogę pospać dwa miesiące ze smutku, ale na dłuższą metę sobie poradzę. Mam się na tyle dobrze sama ze sobą, że żadne rzeczy mi tego nie ruszą. Zbudowałam sobie szkielet.

WYSOKIEOBCASY.PL

Tutaj ten wywiad