17 wrz Terapia grupowa
Gdy wchodzimy do jakiejkolwiek grupy i spotykamy się z nieznajomymi, pojawia się pytanie: czy mnie zaakceptują? W różny sposób sobie z tym radzimy – mówi Robert Szostek, terapeuta.
Robert Szostek – Certyfikowany psychoterapeuta i trener Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Zajmuje się psychoterapią indywidualną i grupową. Prowadzi zajęcia w Studium Psychoterapii w Laboratorium Psychoedukacji i w Podyplomowym Studium Trenerów Grupowych. Kieruje Podyplomowym Studium Coachingu. Jest żonaty, ma troje dzieci.
Robert Rient: Dlaczego terapia grupowa jest mniej popularna od indywidualnej?
Robert Szostek: Żyjemy wczasach, w których ludziom jest coraz trudniej emocjonalnie ze sobą być, więc zazwyczaj nie chcą terapii grupowych. Głównie z powodu lęku przed zajmowaniem się swoim życiem, trudnościami, kłopotami w otoczeniu innych ludzi. To, co często chowam, myśli o tym, jaki jestem okropny, fałszywy, ile mam w sobie grzechów, ile we mnie wstydu, obaw, nagle ma zostać odsłonięte przed innymi. Do tego dochodzi obawa, że zbyt dużo osób dowie się o moich tajemnicach.
Przed tym ma chronić zasada dyskrecji: nikt nie opowiada o innych uczestnikach terapii tak, by mogli zostać rozpoznani.
– Rzadko zdarza się, by została naruszona, jest szczegółowo omawiana. Wszyscy uczestnicy grupy i terapeuci muszą ją przyjąć. To podstawowa zasada budująca zaufanie i bezpieczeństwo. W terapii podobnie jak w życiu: zasady zasadami, ale tak naprawdę to, co najważniejsze, grupa wypracowuje wspólnym wysiłkiem. To są trwałe normy, oparte na poczuciu więzi, wspólnoty grupowej.
Kto najczęściej trafia na terapię grupową?
– Ludzie z pewnymi doświadczeniami terapeutycznymi w przeszłości. Czasami są to osoby po terapii krótkoterminowej, warsztatach psychologicznych, treningu interpersonalnym czy grupie otwarcia. Są bardziej świadome siebie, swojego wewnętrznego świata. Ich poziom lęku jest mniejszy. Najczęściej są to osoby doświadczające różnego rodzaju trudności w relacjach, np. trudności w budowaniu związków, w tworzeniu bliskich relacji.
Większość osób podczas terapii grupowej opowiada, że trudne jest ustalenie, kiedy zabrać głos, ile mówić, by nie zagarnąć przestrzeni, co zrobić, gdy chcę coś powiedzieć i cierpię, a obok cierpi ktoś inny. Brak dyrektywności, kolejności ma ułatwić rozwój?
– Pracujemy nad tym, co uczestnicy grupy sami wnoszą podczas sesji, na tym polega całe doświadczenie otwartości i zasada neutralności terapii. Nie ma struktury, terapeuci nie są po to, by wyznaczać, kto ma mówić, ile, kiedy, kto po kim. To, co uczestnicy grupy mówią, sposób, w jaki się zachowują, nigdy nie jest przypadkowe. Czy chcemy, czy nie, po jakimś czasie w grupie zachowujemy się podobnie jak w życiu. Nieświadomie odsłaniamy nasz wzorzec interpersonalny. Ujawniają się nasze kłopoty, ale też nasze mocne strony.
Zdarzają się osoby, które przez większość terapii w ogóle nie zabierają głosu?
– Można milczeć bardzo wymownie. Pamiętam pacjenta, który przez półtora roku terapii wypowiedział zaledwie kilkanaście zdań, a przy tym był liderem zmian w grupie. Z natury był nieśmiały, ale wykonał wielką pracę. Nigdy nie wzbudzał w ludziach niechęci i obaw. Intensywnie wszystko przeżywał. Było po nim widać, że jest obecny, że mówienie to jego trudność osobista, pewien deficyt, a nie sposób na powierzchowne przetrwanie. Pamiętam też pacjentów, którzy milczeli demonstracyjnie, lekceważąc grupę, okazując arogancję, ignorując to, co się dzieje.
Można się wycofywać, chować w sobie, można też w hałaśliwy, nachalny wobec innych sposób zagłuszać w sobie lęk. Niektórzy dużo mówią, by nie ryzykować, nie ujawniać czegoś intymnego, nie wystawiać siebie.
Co to znaczy: wystawiać?
– Gdy wchodzimy do jakiejkolwiek grupy i spotykamy się z nieznajomymi ludźmi, wszyscy przeżywamy lęk, obawę przed tym, kogo spotkamy. Pojawia się pytanie: czy znajdę z tymi ludźmi wspólny język, czy grupa mnie zaakceptuje. W różny sposób sobie z tym radzimy. Lęk jest zawsze, ale sposób radzenia sobie z nim jest różny. Doświadczaniu lęku można głośno zaprzeczać, można mu biernie ulec lub po prostu zacząć o nim rozmawiać.
Jaka jest różnica między terapią indywidualną a grupową?
– W dzisiejszych czasach ludzie przestają się żywo komunikować, zazwyczaj wymieniają informacje. Coraz rzadziej spotykają się ze sobą, coraz rzadziej gadają, a jeszcze rzadziej dzielą się emocjami. Ekspozycja w grupie kilku, kilkunastu osób jest trudniejsza niż w kontakcie z indywidualnym terapeutą. Poza tym wcześniej mogę sprawdzić, kim jest terapeuta, jakie ma wykształcenie, doświadczenie. Decydując się na terapię indywidualną, ludzie mają poczucie, że trafiają do profesjonalisty, który ich nie nadużyje, nie zignoruje. Decyzja o uczestnictwie w terapii grupowej implikuje niepewność związaną z tym, kogo tam spotkam, jakich relacji doświadczę.
Dlaczego zatem wybieramy trudniejszą emocjonalnie sytuację, skoro spotkanie sam na sam z terapeutą jest bezpieczniejsze?
– Grupa daje więcej korzyści, pozwala obejrzeć siebie nie w jednej, lecz w dziesięciu parach oczu, w duszach i w sercach tych ludzi. Wiele doświadczeń związanych z terapią grupową nie może się wydarzyć w spotkaniu indywidualnym, tam nie da się zobaczyć tylu różnych perspektyw. To intymna podróż w głąb siebie, nieprzewidywalna. Terapeuci rzetelnie dobierają uczestników grupy, rozumiejąc cel jej istnienia. Zazwyczaj są to grupy różnorodne, ważne, by były bliskie życiu. W grupach spotykamy kobiety i mężczyzn, starszych i młodszych, osoby z różnym doświadczeniem zawodowym, wykształceniem. Zakładając, że terapia grupowa skierowana jest do osób mających problemy w relacjach, ważne jest, by stworzyć warunki dla wszystkich uczestników do korekcyjnego doświadczenia w tym zakresie. W grupie spotyka się ludzi reprezentujących różne cechy i postawy, które mogą przypominać nam matkę, brata, szefa, partnera, przyjaciela. Dzięki temu dochodzi do wyjątkowych spotkań, a one dają szansę na ponowne przeżycie i odbudowanie relacji z przeszłości. Deficyty czy nierozwiązane konflikty wpływają na obecne życie.
Czyli powtarzamy stare, nierozwiązane konflikty z rodzicami w relacji z obecnymi bliskimi?
– Tak, i często odtwarzamy sytuację deficytu w małżeństwie, partnerstwie, relacji z dziećmi czy przełożonymi, autorytetami. Nie łączymy doświadczeń z przeszłości z aktualnym życiem. Wiele osób nie zadaje sobie trudu, by zobaczyć, że powtarzamy coś z przeszłości, że przeżywamy te same uczucia. W terapii grupowej w wyniku budowania nowych relacji, w innych warunkach, można odbudować coś, co straciliśmy, czego nie dostaliśmy. Grupa daje szansę, by zgodzić się na to, czego nigdy nie dostanę, przeżyć stratę, żałobę po tym, co minęło bezpowrotnie, przy okazji troszcząc się o to, co teraz dzieje się w moim życiu.
Pamiętam jako uczestnik grupy, pewne powtarzalne doświadczenie. Im bardziej mnie ktoś złościł, tym bardziej w trakcie relacji z tą osobą znajdowałem w niej fragmenty siebie, których wolałbym nie widzieć, trudne do zaakceptowania. Czy to subiektywne doświadczenie?
– Faktycznie często tak się zdarza. Osoby, które uruchamiają w nas intensywne uczucia, takie jak złość, lęk czy fascynacja, robią to nieprzypadkowo. Czasami doświadczamy pewnego rodzaju nieadekwatności emocjonalnej. Widzę kogoś od trzech sesji, a wkurza mnie nieprzeciętnie albo boję się do niego odezwać. Wtedy mówimy o zjawisku przeniesienia, czyli rzutowania emocji wobec ważnych osób z przeszłości, np. rodziców, na kogoś innego.
Co powinna robić osoba, która czuje coś takiego?
– Pozostać w tym, zaciekawić się. Chociaż często to są trudne uczucia i robimy wszystko, by ich nie przeżywać. Niekiedy to jest niechęć, niekiedy ekscytacja, zakochanie. Te emocje z jednej strony mogą być nieprzyjemne, wypełnione lękiem, z drugiej bardzo przyjemne, euforyczne. Dopiero natężenie, intensywność tych uczuć wskazuje, że powstają w reakcji na nieprzypadkowe osoby, że nowa relacja staje się wyjątkowa, ważna. Często jest to dla nas trudne, niejasne, ale od tego, by to pomóc zrozumieć, jest właśnie terapeuta. Dlaczego np. zawsze gdy ta osoba mówi, ja czuję napięcie, dlaczego od razu coś mi przeszkadza. W takich sytuacjach może dojść do rozładowania impulsów, do acting- -outów.
Czyli krzyku, płaczu. Czego jeszcze?
– Wychodzenia z sesji, przesiadania się w inne miejsce itp. O złości można otwarcie powiedzieć. Można również odreagować silne, agresywne impulsy poprzez zachowania agresywne. Wiele osób kumuluje w sobie negatywne emocje. Ta kumulacja może spowodować wybuch. Terapeuta czuwa nad tym, aby uczestnicy grupy mieli świadomość źródeł tych emocji – czy są one związane bezpośrednio z relacjami w grupie, czy też ich źródłem są inne doświadczenia życiowe pacjenta. Nieadekwatność emocji, nagłe wybuchy agresji niezwiązane z tym, co bezpośrednio w grupie się dzieje, mogą być sygnałem ważnych procesów dziejących się w procesie terapeutycznym.
Czy omawianie wydarzeń z terapii poza uczestnikami grupy faktycznie zmniejsza skuteczność jej działania?
– Warto na początku odpowiedzieć sobie na pytanie: po co to robię? Jeśli po to, by omówić sesję, pokazać, co tam się działo, zrozumieć, poczuć się bezpieczniej, to nie będzie to dobre. To by oznaczało, że chcę się przygotować, przyjść z odpowiedzią, podpowiedzią na to, co powinno być żywe.
Pamiętam pacjenta, który przez półtora roku terapii wypowiedział zaledwie kilkanaście zdań, a przy tym był liderem zmian w grupie.
A to może wzmacniać już istniejące mechanizmy obronne?
– Tak, bo zmniejsza możliwość doświadczania. Dlatego każda sytuacja spotkania się uczestników poza grupą powinna być omawiana na sesji. To nie jest zasada, lecz zachęta, by nie zabierać energii z doświadczenia grupowego na zewnątrz. Poza tym takie spotkania poza sesjami zwiększają ryzyko złamania zasady dyskrecji, żeby o osobach z grupy nie mówić nikomu z zewnątrz w sposób umożliwiający ich rozpoznanie.
Jak najlepiej korzystać z terapii grupowej? Są jakieś uniwersalne zalecenia, czego nie robić, a co warto?
– Chciałoby się powiedzieć: bądź uważny, otwarty na swoje uczucia, ryzykuj, bądź odważny, reaguj na wszystko, co się dzieje.
Bądź w zgodzie ze sobą?
– Tak, to zachęta dla każdego. Jeśli nie jesteś gotowy, nie mów, każdy ma swoje tempo. Może się zdarzyć, że ktoś skoczy na głęboką wodę, podzieli się czymś intymnym, żeby zyskać np. współczucie, ale na kolejną sesję już nie przyjdzie, bo będzie bardzo zawstydzony. To, co dla mnie jest możliwe na drugiej sesji, dla kogoś innego będzie możliwe na dwudziestej piątej. I dobrze, bo jesteśmy różni.
Dlaczego zazwyczaj w grupach terapeutycznych jest mniej mężczyzn?
– To się zmienia, tak jak kultura, obyczajowość. Mężczyźni coraz częściej mówią o tym, że nie radzą sobie w życiu. Przybywa mężczyzn terapeutów i mężczyzn pacjentów. Zdarzają się grupy, w których jest przewaga mężczyzn, co raczej nie zdarzało się jeszcze dziesięć lat temu.
Jakie doświadczenie w pana pracy wywołało u pana największe zdziwienie, poruszenie?
– Parę miesięcy temu skończyłem wieloletnią pracę z pacjentem. Miałem poczucie, że nie dałem rady, nie poradziłem sobie jako terapeuta, że mu nie pomogłem. W trakcie terapii pytałem pacjenta kilka razy, jak korzysta z terapii. Wymijająco i zdawkowo mówił o tym, że chce tu przychodzić. Patrząc na niego, myślałem, że nic się nie zmienia, a wręcz jest gorzej. Czułem się bezradny i sfrustrowany. Podczas ostatnich sesji pacjent mówił z czułością i wdzięcznością o tym doświadczeniu, o terapii. Byłem bardzo wzruszony, walczyłem ze łzami, co mi się nie zdarza. On cały czas korzystał z terapii. Po prostu nie manifestował tego.