Agnieszka Moroz | Wysiłek
15636
post-template-default,single,single-post,postid-15636,single-format-standard,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-theme-ver-13.1.2,qode-theme-bridge,wpb-js-composer js-comp-ver-5.4.5,vc_responsive
 
Zdrowie / Wartości

Wysiłek

Wysiłek

Szczęście to nie jest sfotografowane w ładnym filtrze status quo, ale proces. „Szczęście oznacza walkę. Wyrasta z problemów. Radość nie rozkwita z ziemi jak kwiaty i tęcza. Prawdziwe, poważne, życiowe spełnienie i poczucie sensu muszą wynikać z podjętych wyborów i z poradzenia sobie z walką”.

Nie ma nic złego w samodoskonaleniu i dążeniu do piękna. Nie od dziś wiadomo, że poranna przebieżka na świeżym powietrzu i zamiana ginu z tonikiem na soki z jarmużem jest rozsądnym krokiem pod względem zdrowotnym. Problem pojawia się wraz z infantylnym przekonaniem, że to jest jedyny prawidłowy model życia, a ci, którzy się w niego nie wpisują, to życiowe niedojdy, leniwe i uzależnione od lodówki i telewizora. Niebezpiecznym nurtem jest promowanie powszechnej szczęśliwości, nowego, wspaniałego insta-świata, którego gwarantem mają być sojowe latte, pastelowe wnętrza i poranne rozciąganie.

Media społecznościowe, zwłaszcza Instagram, są bardziej uzależniające od papierosów i alkoholu. Foodporn, czyli robienie i publikowanie zdjęć jedzenia, to jedno z najpopularniejszych zjawisk na Instagramie.W insta-świecie często powielane są stereotypy powiększające podziały między płciami. W tej instarzeczywistości nikt nie jest brzydki, wszyscy są zdrowi. Zaduma jest dozwolona tylko nad filiżanką kawy.

InstaŻycie, czyli fikcja instant. Jaka jest cena sukcesu w społecznościówkach?

W tym świecie dziecięce kocyki są zawsze ułożone w równe kwadraty, na kawie rysuje się idealna jodełka z piany, a nasiona chia komponują się z granolą. Dzieci kwilą w stylowych wózkach, twarze kobiet są zdziwione i zawsze słodkie, nikt nie umiera, a smutny bywa jedynie z powodu załamania pogody. Witamy w Insta-życiu.

Wygładzone kontury, brak niepokojących zestawień, kolorystyka raczej pastelowa. Zdziwione twarze, lekki wytrzeszcz oczu okolonych rzęsami jak szczotki. Przyjemne, cieszące oko – używając sformułowania rodem z katalogu mebli – obrazki zielonych koktajli (#wellness), rytmicznych przysiadów (#fitness), lśniącego manikiuru (#mani), opcjonalnie zdjęcia z życia familijnego, spędzanego pomiędzy edukacyjną matą z bobasem (#loveofmylife) a chai latte z przyjaciółką (#bff). Instagramowa rzeczywistość.

Poziomem emocji instagramowe zdjęcia i historie przypominają nieprzeszkadzającą muzykę do windy, coś pomiędzy saksofonowym standardem a siódmą wodą po Dianie Krall. Pastelowymi instastories karmią nas na co dzień influencerki lifestyle’owe i parentingowe, a w ślad za nimi rzesze naśladowniczek, ze znacznie mniejszym sztabem followersów, ale z podobnymi aspiracjami stylistycznymi. Wpisują się w ten nurt nienarzucające się, jeśli chodzi o poziom intelektualny, motywacyjne mantry fit-mam i fit-blogerek: codziennie bądź lepszą wersją siebie, wszystko, co dajesz, wraca do ciebie, dzisiaj kształtujesz swoje jutro. Stek banałów może pomóc w robieniu przysiadów codziennie rano, ale w przekraczaniu własnych granic, innych niż konsumpcyjne czy żywieniowe (nie jadłem jeszcze chlorelli i spiruliny? Muszę spróbować i być nową osobą) – nie pomoże, bo rady są tak skonstruowane, by wspierać posiadanie, a nie realny rozwój.

W tym pozornie zrelaksowanym świecie wyczuwalna jest nerwowa aspiracyjność: nie mieszkam w bloku, ale w „residence”, a zamiast siemienia lnianego dosypuję do sałaty jagody goji. Jak wynika z tegorocznego raportu brytyjskiego Royal Society of Public Health #StatusOfMind, na podstawie badania na grupie 1500 użytkowników internetu w wieku 15-24 lat, media społecznościowe, w tym zwłaszcza Instagram, są bardziej uzależniające od papierosów i alkoholu, a depresja i niepokój wśród młodego pokolenia wzrosły o 70 proc. w ciągu ostatnich 25 lat i jest to związane z hegemonią social mediów. Badacze twierdzą, że młodzi ludzie nieustannie śledzący profile influencerów i swoich rówieśników mają poczucie wykluczenia i nieudanego życia, gdy oglądają swoich kolegów na malowniczych wakacjach lub na świetnych imprezach. 9 na 10 dziewczyn deklaruje, że są niezadowolone z tego, jak wyglądają, co jest efektem nieustannego bombardowania ich nierealistycznymi obrazkami w sieci. Dotkliwe, zwłaszcza dla młodych osób, liczących się z opinią środowiska, jest również zjawisko FoMO (Fear of Missing Out), czyli obawa przed wypadnięciem ze społecznego obiegu, i lęk, że ominą nas ekscytujące wydarzenia, o jakich donoszą nam znajomi na swoich kanałach społecznościowych. Nie chodzi tu o straszenie czy wieszczenie końca świata, ale o świadomość, że beztroskie z pozoru przekazy swoje „ważą”.

Gdyby motorem była chęć rozwoju, pchająca ludzkość od stuleci w kierunku posiadania więcej niż poprzednie pokolenie, nie byłoby dramatu. Pastelowa dyktatura bliższa jest jednak zakłamywaniu rzeczywistości i szukaniu najlepszego ujęcia swojej twarzy lub własnego talerza, aby wyszedł zgrabny #foodporn. Jak pisze Małgorzata Halber w przedmowie do książki „Pętla dobrego samopoczucia”: „W Polsce zjedzenie kaszy z sosem w barze mlecznym i przemieszczanie się rowerem w dalszym ciągu pokutuje jako oznaka niższego statusu, jednak gdy kasza zmieni się w „pęczakotto”, a my zapiszemy się na cross-fit, to nagle stajemy się osobami świadomymi i odpowiedzialnymi”.

Pastelowa dyktatura instamatek i powercouples

Spełnianie marzeń o lepszym świecie i udawanie, że się jest na Brooklynie, podczas gdy robimy sobie zdjęcia na swojskim Grochowie, wynika z zapatrzenia za ocean i tendencji do kalkomanii. Dr hab. Jacek Wasilewski w zakusach do bycia bardziej amerykańskim niż Amerykanie widzi niezamierzony efekt komiczny. – Z jednej strony naśladujemy Zachód, mamy Grycanki, które robią się na Kardashianki, co zawsze też rykoszetem tworzy satyrę, ale z drugiej strony zauważamy docenienie własnego Janusza i wschodniości małomiasteczkowej i kuchni korzeni. Mam nadzieję, że ubocznym efektem tej estetyzacji będzie nie tylko rozpaczliwy post na FB, że ktoś nie zrobił na latte jodełki z pianki, a była konieczna do strategii na profilu instagramowym, ale również przeniesie się to na zauważenie ogólnego syfu reklamiarskiego przy drogach, pstrokacizny fasad budynków, kiczu szyldów i typografii, okrucieństwa estetycznego gminnej informacji – komentuje medioznawca.

Wygładzone zdjęcia i opisy tworzą bezpieczną insta-rzeczywistość, wypraną z niepokojów współczesności. Ponadto niebezpiecznie powielane są stereotypy pogłębiające podziały między płciami, ale również pogłębiające frustrację, zwłaszcza u kobiet. Matki mają dużo czasu i są zakochane w swoich pociechach, które estetycznie brudzą się jakościowymi przekąskami, mężczyźni zdobywają góry i pozują na tle gejzerów lub przejechanych w triathlonie kilometrów, a pary to niezmiennie #powercouples (pary mocy) mające #couplegoals (cele pary). Wszyscy są bardzo jakościowi i mają jakościowe życia. Zdaniem dra Jacka Wasilewskiego, nadmierne skupienie na wyglądzie talerza lub spodenek do ćwiczeń zaburza proporcje tego, co istotne. – To, co może być opresyjne, to nadawanie ważności pewnym szczegółom w życiu mniej istotnym, ale ważnym w kadrze – a więc paznokciom zrobionym idealnie i innym kwestiom, które mogą stać się ważniejsze niż np. życzliwość czy empatia, które nie procentują tak mocno serduszkami pod zdjęciem – mówi medioznawca.

Małgorzata Halber również widzi dużą nerwowość w tym świecie, udającym wieczne spa. Jak pisze we wspomnianej przedmowie, „przemysł wellness udaje troskę o nasze dobre samopoczucie, a jednocześnie staje się narzędziem opresji i kontroli. Ze światem aplikacji, pozwalających pokazać innym, ile dzisiaj przebiegliśmy, kontrolujących tempo naszego świadomego oddechu nie jest niczym innym jak stelażem dążenia do doskonałości”. Jest z tym związany duży poziom emocji. Jak udowodnili naukowcy z kalifornijskiego uniwersytetu UCLA, mózg nastolatka reaguje na widok dużej liczby like’ów pod jego postem podobnie intensywnie, jak na widok bliskich osób albo na wiadomość o dużej wygranej. Czyli trudno tu mówić o „nienarzucających się” treściach w social mediach.

W tej wypolerowanej rzeczywistości nikt nie choruje ani nie ma złej cery. Smuteczek jest dozwolony, można go wyrazić miną z łezką, ale w racjonalnych porcjach, bo nikt nie lubi epatowania problemami. Zaduma nad światem i własnym w nim miejscu jest dozwolona o tyle, o ile komponuje się z flat white’em, a złote myśli spisane na serwetce w kilku zdaniach najlepiej wychodzą na zdjęciu w formie poezji a la Rupi Kaur. Na jedno zdjęcie wystarczy – od razu daje wrażenie głębi, żeby nie było, że promujemy tylko wykroki i koktajle z jarmużu.

Sieciowa kontrofensywa

Oczywiście nie wszystkie przekazy na Instagramie czy FB są tak wygładzone. Istnieje pokaźne grono tzw. power middle influencers, wpływowych influencerów środka, z zasięgami pomiędzy 10k a 250k followersów. To często dość świeże gwiazdy internetu, które swój wizerunek opierają na autentyczności. Nie mają takich zasięgów jak najwięksi influencerzy, ale ich relacja z otoczeniem sieciowym wydaje się bliższa niż ta celebrycka, przecięta fosą sławy i bardzo wysokich gaż.

Bunt przeciwko polerowaniu obrazów w internecie przybiera ostatnio na sile, mając swoją najnowszą odsłonę np. w świeżej kampanii firmy kosmetycznej Glossier „Body Hero”, gdzie tytułowymi bohaterkami prezentującymi swoje ciała jest 5 tzw. przeciętnych kobiet, sfotografowanych nago w pozach odbiegających od standardu Victoria’s Secret. Oddech ulgi niesie również nurt prześmiewczy, którego przedstawicielką jest Celeste Barber, regularnie zasilająca sieć swoimi wersjami zdjęć modowych i obnażająca nimi bezmyślność autorów wielu stylizacji. Celeste z poważną miną wyciągająca się w cielistych rajstopach na sianie lub ćwicząca quasi-jogę pomiędzy kuchennymi szafkami w piżamie w gwiazdki, imitująca jedną z reklam Victoria’s Secret, ma pokaźne (prawie 2,5 mln followersów na IG) grono wyznawców.

Sieciowa kontrofensywa istnieje również w Polsce, uosabiana między innymi przez Make Life Harder, duet prześmiewców, którzy stworzyli rewers bloga Kasi Tusk Make Life Easier. MLH wyrobili swoją markę, zręcznie komentując polską rzeczywistość i społeczne aspiracje, np. mieszkania w grodzonych miasteczkach o nazwach zawierających słowa „Royal”, „Imperial” lub „Palace”, i jeżdżenia czymkolwiek, co stara się o miano SUV-a. Podobną lekcję, nomen omen, domową z dystansu do siebie i stereotypów odrobiła Magdalena Kostyszyn, która jako Ch* Pani Domu ma prawie 600 tysięcy lajków na swoim koncie na FB. Kostyszyn otworzyła szafy Polek z niewyprasowanymi koszulami, piekarniki pełne niedopieczonych ciast i zajrzała do łazienek, w których fugi nie przeszłyby testu żadnej rękawiczki. Stworzyła forum do dzielenia się niedoróbkami – a może właśnie fragmentami realnego życia. Wpisała się w ten sposób w nurt przyzwolenia na niedoprasowaną rzeczywistość. Jak sama mówi w wywiadzie dla magazynu „Hiro”, ze stycznia tego roku, o nazwie swojego profilu zaczynającego się na Ch: „Nazwa jest tu tylko pewną metaforą, trochę gryzącym w oczy sloganem, że w tym wszystkim nie chodzi wcale o brud, ale o bunt”.

Retusze? Nie muszę

Możliwe jest nieretuszowanie rzeczywistości nawet w tak wygładzonym, dosłownie i w przenośni, świecie, jakim jest segment blogów urodowych. Maria Kowalczyk, dziennikarka od wielu lat zajmująca się urodą, a obecnie prowadząca bloga nostressbeauty.com, na którym przeprowadza realistyczne testy kosmetyków, bez nakładania filtrów i czyszczenia zdjęć, mówi, że gdy dołączyła do społeczności IG, poziom retuszu ją przerósł, a miała za sobą lata pracy w magazynach lifestyle’owych. – Te mamy i ich dzieci – pod kolor i pod linijkę– mówi w rozmowie z Gazeta.pl. – Idealne, dopracowane co do każdego szczegółu, w perfekcyjnych ciuchach, wnętrzach, z idealnie ułożonym obiadem na talerzu i kawą w białej pościeli. Taką, która nigdy się nie rozlewa, nie plami i nie brudzi. Na dodatek ich makijaże i fryzury jak spod igły, nawet jeśli hasztag głosi, że no filter needed.

Zdaniem Marii taki obraz spod igły wynika albo z samozadowolenia, albo z kompleksów. – Jeśli ktoś widzi w lustrze ideał, ale wstydzi się, że go nie widzi, narzuca sobie różne „muszę” i retusze. Dla mnie to zbędny stres. Zniekształcanie i przekłamywanie swojego wyglądu może wzbudzać bezpodstawnie wiele kompleksów u osób, które się z blogerkami czy celebrytkami porównują – konkluduje.

Kierat hedonizmu

Wyśrubowane standardy wizualne dotykają nawet tych, którzy sami ten wzorzec z Sevres tworzyli. Michelle Phan, założycielka jednego z najpopularniejszych na świecie blogów urodowych oraz firmy wartej 500 mln dolarów, przyznała w kwietniu br., że zniknęła z sieci w 2016 roku, ponieważ cierpiała na depresję, spowodowaną życiem w świecie oderwanym od rzeczywistości. – Na początku byłam dziewczyną z marzeniami, która w końcu stała się produktem uśmiechniętym i na sprzedaż. (…) Zostałam złapana w pułapkę własnej próżności, nigdy nie byłam zadowolona z tego, jak wyglądam. Moje życie online było piękne jak z obrazka, ale w rzeczywistości tylko podtrzymywałam wizerunek życia, jakie chciałam mieć, ale wcale nie miałam – wyznała Phan w wideo, którym przerwała swoje 10-miesięczne milczenie.

Pragnienie, aby ciągle mieć więcej, o którym mówi Phan, to przykład kieratu hedonizmu, czy może inaczej: kołowrotka szczęścia, po angielsku „hedonic treadmill”. To zjawisko, o którym pisze Mark Manson w swojej książce o znamiennym tytule „The subtle art of not giving a fuck”, co w wolnym tłumaczeniu znaczy tyle co „Subtelna szuka olewania”. Jak podkreśla Manson, to, co uszczęśliwia nas dzisiaj, nie sprawi nam szczęścia jutro, ponieważ nasza biologia nieustannie potrzebuje nowych bodźców i czegoś nowego. Kluczem jest zatem znalezienie wewnętrznego poziomu spełnienia, wypływającego z samoakceptacji czy bliskich relacji z ludźmi, a nie z kolekcjonowania atrybutów aspiracyjności czy wygładzania czoła. Stres, w jaki wprawiamy się, nieustannie oglądając lepsze od nas samych wersje mam lub ojców, trenerów, ludzi sukcesu czy podróżników, nie motywuje do działania, ale podcina finalnie skrzydła nawet tym, którym trudno odmówić siły przebicia czy konsekwencji.

Nie ma nic złego w samodoskonaleniu i dążeniu do piękna. Nie od dziś wiadomo, że poranna przebieżka na świeżym powietrzu i zamiana ginu z tonikiem na soki z jarmużem jest rozsądnym krokiem pod względem zdrowotnym. Problem pojawia się wraz z infantylnym przekonaniem, że to jest jedyny prawidłowy model życia, a ci, którzy się w niego nie wpisują, to życiowe niedojdy, leniwe i uzależnione od lodówki i telewizora. Niebezpiecznym nurtem jest promowanie powszechnej szczęśliwości, nowego, wspaniałego insta-świata, którego gwarantem mają być sojowe latte, pastelowe wnętrza i poranne rozciąganie. Szczęście to nie jest sfotografowane w ładnym filtrze status quo, ale proces. Jak pisze Manson: „Szczęście oznacza walkę. Wyrasta z problemów. Radość nie rozkwita z ziemi jak kwiaty i tęcza. Prawdziwe, poważne, życiowe spełnienie i poczucie sensu muszą wynikać z podjętych wyborów i z poradzenia sobie z walką”.

WEEKEND.GAZETA.PL

Tutaj ten artykuł

fot. kizilkayaphotos/iStockphoto.com