Agnieszka Moroz | Szczęście i smutek
16461
post-template-default,single,single-post,postid-16461,single-format-standard,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-theme-ver-13.1.2,qode-theme-bridge,wpb-js-composer js-comp-ver-5.4.5,vc_responsive
 
Zdrowie / Sens życia

Szczęście i smutek

Szczęście i smutek

zasadniczy fałsz współczesnej kultury streszcza się w haśle „wszystko jest możliwe”. Możesz być każdym, możesz mieć wszystko, nie ma przed tobą żadnych ograniczeń. Słyszymy to nieustannie, także od rozmaitych idoli, tzw. ludzi sukcesu. Bolesne zderzenie z tą utopią – które prędzej czy później zawsze następuje – owocuje właśnie depresją. Jeśli zatem pytasz mnie o szczęście, odpowiem: nie potrzebujemy dziś wcale szczęścia, potrzebujemy więcej smutku.

Depresyjna pogoń za szczęściem

Nasze wyobrażenia szczęścia czy sukcesu są produkowane przez kulturę. A dokładniej – przez rynek, który wytwarza w nas coraz to nowe potrzeby. Jest ich tyle, że łatwo wpaść w depresję.

Czym jest szczę­ście?

Sta­ro­żyt­ni Grecy prze­strze­ga­li przed na­zy­wa­niem czło­wie­ka szczę­śli­wym, póki żyje. Po pro­stu isto­ta ludz­ka, z wszel­ki­mi swo­imi przy­pa­dło­ścia­mi i nie­do­god­no­ścia­mi wy­ni­ka­ją­cy­mi z faktu na­ro­dzin ‒ jak ma­wiał Emil Cio­ran ‒ naj­zwy­czaj­niej w świe­cie nie na­da­je się do szczę­ścia. Jest ono nie­osią­gal­ne.

Dla­cze­go?

Czę­sto wy­obra­ża­my sobie szczę­ście jako trwa­ły stan, który można osią­gnąć, jeśli speł­ni się okre­ślo­ne wa­run­ki czy pa­ra­me­try albo przej­dzie okre­ślo­ną ścież­kę. Tym­cza­sem wiele wska­zu­je na to, że nic po­dob­ne­go nie za­cho­dzi. Istot­ne jest jed­nak coś in­ne­go: a mia­no­wi­cie oko­licz­ność, że te nasze roz­ma­ite wy­obra­że­nia wła­sne­go i cu­dze­go szczę­ścia czy suk­ce­su – a także, a może przede wszyst­kim, środ­ków po­trzeb­nych do ich osią­gnię­cia – są w grun­cie rze­czy pro­du­ko­wa­ne przez kul­tu­rę. A do­kład­niej – przez rynek. I to jest re­al­ny pro­blem.

Czyli? 

Mówi się o na­tu­rze ka­pi­ta­li­zmu, że jest to sys­tem, który naj­pierw wy­twa­rza różne po­trze­by i de­fi­cy­ty, a na­stęp­nie do­star­cza płat­nych środ­ków na ich za­spo­ko­je­nie. Ży­je­my dziś w świe­cie, w któ­rym wy­two­rzo­no w nas już nie­mal wszyst­kie moż­li­we po­trze­by, a prze­cież nie­usta­ją­co trze­ba ge­ne­ro­wać ko­lej­ne. To pro­ste. Im bar­dziej czu­je­my się nie­szczę­śli­wi, tym chęt­niej się­ga­my po ko­lej­ne po­rad­ni­ki albo warsz­ta­ty – albo sesje z co­achem – które obie­cu­ją, że nas do szczę­ścia do­pro­wa­dzą. Ale pa­mię­taj­my, że wa­run­kiem funk­cjo­no­wa­nia ca­łe­go tego prze­my­słu jest to, by nie do­star­czył nam przy­pad­kiem tego, co obie­cu­je.

Jak to? 

No prze­cież gdyby jakiś po­rad­nik fak­tycz­nie od­mie­nił nasze życie, nie się­gnę­li­by­śmy już po na­stęp­ny, nie wzię­li­by­śmy udzia­łu w ko­lej­nych warsz­ta­tach. Bo i po co? A to z kolei gro­zi­ło­by kra­chem ca­łe­go sys­te­mu.

A czy nie jest po pro­stu tak, że szczę­śli­wy­mi by­wa­my, a nie je­ste­śmy nimi stale? 

Ow­szem, zda­rza­ją się w ludz­kim życiu takie chwi­le, gdy wy­da­je się, że wszyst­ko jest na swoim miej­scu. To chwi­le bar­dzo rzad­kie, a do tego nasz umysł ma skłon­ność do po­pa­da­nia w ilu­zję trwa­ło­ści tam, gdzie mamy do czy­nie­nia z od­czu­cia­mi z ko­niecz­no­ści ulot­ny­mi. Prze­mysł szczę­ścia na­to­miast chęt­nie z tych na­szych dys­po­zy­cji ko­rzy­sta, pod­su­wa­jąc nam nie­ustan­nie mi­ra­że ja­kie­goś speł­nie­nia i za­do­wo­le­nia, które rze­ko­mo mo­że­my na trwa­łe osią­gnąć i któ­re­go osią­gnię­cie po­win­ni­śmy sobie sta­wiać za cel. Tym­cza­sem chwi­le, o któ­rych mó­wi­my, są osią­gal­ne wy­łącz­nie jako efek­ty ubocz­ne. Im bar­dziej bę­dzie­my do nich dążyć, tym bar­dziej nam będą umy­kać.

To takie my­śle­nie bar­dzo we­dług Do­sto­jew­skie­go, który też uwa­żał, że szczę­ście nie po­le­ga na samym szczę­ściu, lecz na jego osią­ga­niu. 

Tra­dy­cja tzw. fi­lo­zo­fii mą­dro­ścio­wej, która in­te­re­su­je się róż­ny­mi spo­so­ba­mi na życie po­myśl­ne – świa­do­mie nie mówię „szczę­śli­we” – za­wsze do­ra­dza­ła, by wy­zna­czać sobie ra­czej skrom­ne cele i w ogóle my­śleć re­ali­stycz­nie. To zna­czy zda­wać sobie spra­wę, że prze­mi­ja­my, sta­rze­je­my się, że nie ma nic na za­wsze i że każde życie koń­czy się śmier­cią. Umrą nasi bli­scy, my umrze­my, przyj­dą po nas wszyst­kich, któ­rzy dzi­siaj je­ste­śmy żywi i prze­ko­na­ni, że świat na­le­ży do nas, jacyś inni lu­dzie, po nich jesz­cze inni, za sto lat nikt o prze­wa­ża­ją­cej więk­szo­ści nas nie bę­dzie w ogóle pa­mię­tał, po­dob­nie jak my nie pa­mię­ta­my dziś o prze­wa­ża­ją­cej licz­bie ludzi, któ­rzy żyli 100 albo 200 lat temu. Więc, ow­szem, życie bywa fajne – ale w grun­cie rze­czy nie ma po­wo­du, żeby się z niego jakoś szcze­gól­nie cie­szyć.

Co byś po­wie­dział tym, któ­rym – jak ujął to poeta – szczę­ście mi­gnę­ło tylko na chwi­lę, by znów po­grą­żyć ich życie w jesz­cze więk­szym smut­ku i trwo­dze? 

Nie chciał­bym wcho­dzić w rolę kogoś, kto for­mu­łu­je ja­kieś cu­dow­ne re­cep­ty, bo ich nie ma. Po­wie­dział­bym tylko, że w ogrom­nym stop­niu nasze we­wnętrz­ne do­świad­cze­nia, choć my­śli­my o nich jako o bar­dzo in­dy­wi­du­al­nych, oso­bi­stych, wręcz in­tym­nych, są for­mo­wa­ne przez cały sys­tem kul­tu­ro­wych zna­czeń i sym­bo­li, norm i na­ka­zów. Nasze wy­obra­że­nie o tym, czym jest szczę­ście, de­ter­mi­nu­je nasz spo­sób prze­ży­wa­nia nie­szczę­ścia. Im bar­dziej wy­ma­ga­ją­cą mamy wizję tego, jak nasze życie po­win­no wy­glą­dać, tym do­tkli­wiej prze­ży­wa­my od­stęp­stwa od tego wy­śru­bo­wa­ne­go ide­ału.

I tym czę­ściej za­pa­da­my na de­pre­sję. 

Pisze o tym cie­ka­wie współ­cze­sny ame­ry­kań­ski psy­cho­log ewo­lu­cyj­ny Jo­na­than Rot­ten­berg. Twier­dzi on, że za współ­cze­sną epi­de­mią de­pre­sji czę­ścio­wo stoi nie­re­ali­stycz­na wizja szczę­ścia. W re­kla­mach, na por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych, na In­sta­gra­mie oglą­da­my nie­mal wy­łącz­nie ludzi mło­dych, pięk­nych, wy­spor­to­wa­nych, bo­ga­tych i uśmiech­nię­tych. Jeśli ci lu­dzie się sta­rze­ją, to stają się sta­rusz­ka­mi ra­do­sny­mi, któ­rzy nie prze­ży­wa­ją żad­nych doj­mu­ją­cych aspek­tów sta­ro­ści. A nawet jeśli je prze­ży­wa­ją, to szyb­ko ktoś do­star­cza im pi­guł­kę, po za­ży­ciu któ­rej wszyst­ko mija, jak ręką odjął. Rot­ten­berg mówi, że za­sad­ni­czy fałsz współ­cze­snej kul­tu­ry stresz­cza się w haśle „wszyst­ko jest moż­li­we”. Mo­żesz być każ­dym, mo­żesz mieć wszyst­ko, nie ma przed tobą żad­nych ogra­ni­czeń. Sły­szy­my to nie­ustan­nie, także od roz­ma­itych idoli, tzw. ludzi suk­ce­su. Bo­le­sne zde­rze­nie z tą uto­pią – które prę­dzej czy póź­niej za­wsze na­stę­pu­je – owo­cu­je wła­śnie de­pre­sją.

Wy­glą­da na to, że ko­mer­cja szko­dzi szczę­ściu. 

Dość szyb­ko za­czy­na­my się orien­to­wać, że są to je­dy­nie mi­ra­że. Ale gdy nie udaje nam się osią­gnąć tych wszyst­kich sym­bo­li suk­ce­su i szczę­ścia, sły­szy­my ze­wsząd, że to wy­łącz­nie nasza wina. Że nie dość mocno chcie­li­śmy, że się nie­wy­star­cza­ją­co sta­ra­li­śmy, że je­ste­śmy za­bu­rze­ni albo le­ni­wi. Wszyst­ko, co złe, jest w nas. Nie ma mowy o nie­spra­wie­dli­wym sys­te­mie eko­no­micz­nym, o za­blo­ko­wa­nych ścież­kach awan­su spo­łecz­ne­go, o re­pro­duk­cji biedy i bo­gac­twa w za­chod­nich spo­łe­czeń­stwach. Sło­wem – nikt nie in­te­re­su­je się urzą­dze­niem świa­ta, bo całe brze­mię od­po­wie­dzial­no­ści ulo­ko­wa­ne jest w jed­no­st­ce. Rzecz jasna, dla be­ne­fi­cjen­tów póź­ne­go ka­pi­ta­li­zmu jest to nar­ra­cja wręcz ide­al­na. Za­pew­nia im trwa­łość sys­te­mu, z któ­re­go czer­pią ko­rzy­ści.

Lu­dzie szczę­śli­wi to tacy, któ­rzy nie są świa­do­mi do końca lep­szych i więk­szych moż­li­wo­ści, żyją tu i teraz, nie za­sta­na­wia­jąc się zbyt­nio nad swoim szczę­ściem?

Cie­ka­wy jest ten współ­cze­sny kult te­raź­niej­szo­ści, na­sta­wie­nie na tu i teraz, pod­kre­śla­nie, że nic in­ne­go się nie liczy. Jakąś formą tego kultu jest wiel­ka po­pu­lar­ność prak­ty­ki mind­ful­ness, która ma swoje okre­ślo­ne za­sto­so­wa­nia te­ra­peu­tycz­ne, ale obec­nie stała się wszech­ogar­nia­ją­cą modą. Po­wie­dział­bym, że jest to po­sta­wa tro­chę w duchu tego, o czym mó­wi­my. Ktoś, kto żyje tylko tu i teraz – abs­tra­hu­jąc od tego, że to po pro­stu nie­moż­li­we – nie pla­nu­je, nie liczy się z ogra­ni­cze­nia­mi, nie czuje żad­ne­go za­ko­rze­nie­nia, tylko wie­dzio­ny ak­tu­al­ny­mi im­pul­sa­mi po­dej­mu­je de­cy­zje bez wzglę­du na kon­se­kwen­cje. Ktoś taki to oczy­wi­ście ide­al­ny klient. Prz­yn­ajmniej do ja­kie­goś mo­men­tu.

Co się dzie­je z takim czło­wie­kiem?

Z pew­no­ścią ulega nie­bez­piecz­nej ilu­zji, bo wszy­scy mamy jakąś hi­sto­rię, wła­sne uwi­kła­nia, uwa­run­ko­wa­nia, ogra­ni­cze­nia. Nie ist­nie­je toż­sa­mość bez pa­mię­ci, a pa­mięć to wła­śnie prze­szłość, czyż nie?

Co się dzie­je, gdy dążąc do szczę­ścia, wpa­da­my wła­śnie w jego po­zo­ry, w he­do­ni­stycz­ny styl życia bądź roz­pa­sa­nie? 

Fran­cu­ski an­tro­po­log René Gi­rard za­sły­nął tezą, że w toku do­ra­sta­nia i edu­ka­cji uczy­my się na­śla­do­wać nie tylko cudze za­cho­wa­nia, ale także cudze pra­gnie­nia. In­ny­mi słowy – pra­gnie­my tego i tylko tego, czego pra­gną inni. Wy­ra­sta­jąc w kul­tu­rze ope­ru­ją­cej bar­dzo re­stryk­cyj­ny­mi wzor­ca­mi suk­ce­su, skon­cen­tro­wa­nej na przy­jem­no­ści i spraw­no­ści, dość szyb­ko za­czy­na­my wpa­dać w spi­ra­lę przy­po­mi­na­ją­cą uza­leż­nie­nie. Każde ko­lej­ne do­zna­nie wy­da­je się nie­wy­star­cza­ją­ce, a na ho­ry­zon­cie od razu ma­ja­czy obiet­ni­ca cze­goś jesz­cze moc­niej­sze­go, jesz­cze bar­dziej in­ten­syw­ne­go. Pro­blem po­le­ga na tym, że w pew­nym mo­men­cie nic już nam nie wy­star­cza, a to, co mamy, wy­da­je się za­wsze nie­za­do­wa­la­ją­ce. Ko­lej­ne przed­mio­ty, stany albo lu­dzie szyb­ko nam się nudzą. Eks­cy­tu­je­my się za­wsze tym, czego nie po­sia­da­my. Zaś gdy już udaje nam się to zdo­być – na­tych­miast tra­ci­my tym za­in­te­re­so­wa­nie. Miraż wiel­kie­go szczę­ścia i speł­nie­nia jest za­wsze gdzieś z przo­du, po­nie­waż tak na­praw­dę nie spo­sób cze­goś po­dob­ne­go osią­gnąć, jak już wcze­śniej mó­wi­li­śmy.

Pie­nią­dze szczę­ścia nie dają?

Coś ta­kie­go łatwo mówić tym, któ­rzy pie­nią­dze mają. Bieda jest czymś skraj­nie upo­ka­rza­ją­cym i upa­dla­ją­cym. Kto­kol­wiek ją ro­man­ty­zu­je, za­pew­ne nigdy jej nie za­znał. Pe­wien za­sad­ni­czy po­ziom eko­no­micz­ne­go i so­cjal­ne­go bez­pie­czeń­stwa, który bez pie­nię­dzy jest po pro­stu nie­osią­gal­ny, to wa­ru­nek wpraw­dzie nie wy­star­cza­ją­cy, ale ko­niecz­ny do tego, by się czuć w tym świe­cie jako tako sta­bil­nie. Na­to­miast oczy­wi­ście pie­nią­dze nie są gwa­ran­cją szczę­ścia, bo nic nie jest gwa­ran­cją szczę­ścia.

Pa­ra­doks na­szych cza­sów? 

Tak. Te gło­śne przy­pad­ki sa­mo­bójstw ‒ An­tho­ny’ego Bo­ur­da­ina, Kate Spade czy wcze­śniej Chri­sa Cor­nel­la z So­und­gar­den ‒ wy­mow­nie to po­ka­zu­ją. Ci lu­dzie mieli wszyst­ko, co w dzi­siej­szej kul­tu­rze naj­bar­dziej po­żą­da­ne. Suk­ces, pie­nią­dze, sławę. A za­ra­zem gdzieś pod tą wierzch­nią war­stwą to­czy­ła ich jakaś bez­den­na roz­pacz. Może do ich śmier­ci przy­czy­ni­ła się także pre­sja, o któ­rej roz­ma­wia­my? Może już dłu­żej nie byli w sta­nie znieść tego cią­żą­ce­go na nich, jak na nikim innym, obo­wiąz­ku nie­ustan­ne­go za­świad­cza­nia o wiel­ko­ści wła­sne­go suk­ce­su i ży­cio­we­go po­wo­dze­nia? Może od­no­si­li wra­że­nie, że nie daje się im prawa do roz­pa­czy, po­czu­cia bez­sen­su, smut­ku, prze­ży­wa­nia me­lan­cho­lii, stra­ty, ża­ło­by? W dzi­siej­szej kul­tu­rze kom­plet­nie nie ma miej­sca na te emo­cje. Wszyst­ko jest pod­po­rząd­ko­wa­ne pro­duk­tyw­no­ści. Czło­wiek smut­ny, prze­ży­wa­ją­cy głę­bo­ką ża­ło­bę, kon­fron­tu­ją­cy się z eg­zy­sten­cjal­ny­mi roz­ter­ka­mi, lę­kiem przed śmier­cią czy po­czu­ciem bez­sen­su nie jest prze­cież po­żą­da­nym pra­cow­ni­kiem. Le­piej, by pra­cow­nik był ogól­nie za­do­wo­lo­ny z życia, pełen ener­gii, wy­spor­to­wa­ny i ra­do­sny. Wtedy jest naj­bar­dziej efek­tyw­ny.

Co może się wy­da­rzyć potem? 

Czy wy­obra­żasz sobie w dzi­siej­szym świe­cie pra­co­daw­cę, który two­rzy pra­cow­ni­kom prze­strzeń do prze­ży­wa­nia ża­ło­by albo smut­ku? Smu­tek je­ste­śmy skłon­ni wy­łącz­nie le­czyć. Cho­dzi o to, by jak naj­szyb­ciej minął. Trze­ba więc ta­kich środ­ków, tech­nik i sub­stan­cji, które znowu po­zwa­la­ją wejść na naj­wyż­sze ob­ro­ty i być pra­cow­ni­kiem efek­tyw­nym. W jed­no­stron­nym me­dycz­nym uję­ciu de­pre­sji – w któ­rym po­wia­da się, że jest ona po pro­stu cho­ro­bą ukła­du ner­wo­we­go – czę­sto w ogóle nie bie­rze się pod uwagę uwa­run­ko­wań kul­tu­ro­wych. W książ­ce „Loss of Sad­ness” Je­ro­me Wa­ke­field i Allan Hor­witz sta­wia­ją tezę, że smu­tek ist­nie­je dziś wy­łącz­nie jako cho­ro­ba. Utra­ci­li­śmy wszel­kie in­sty­tu­cje i sym­bo­le, które po­zwa­la­ły­by nam na prze­ży­wa­nie smut­ku czy ża­ło­by nie jako sta­nów pa­to­lo­gicz­nych, ale jako na­tu­ral­nych ele­men­tów na­sze­go życia. Nie jest to nowa teza, sta­wiał ją już w la­tach 70. fran­cu­ski hi­sto­ryk Phi­lip­pe Ariès. W takim ukła­dzie – twier­dził z kolei James Hil­l­man, bar­dzo prze­ni­kli­wy ame­ry­kań­ski psy­cho­log – wszyst­kie te emo­cje, któ­rych uni­ka­my, po­wra­ca­ją do nas w po­sta­ci eks­tre­mal­nej. Stąd wła­śnie wspo­mnia­na epi­de­mia de­pre­sji i sa­mo­bójstw. Jeśli zatem py­tasz mnie o szczę­ście, od­po­wiem: nie po­trze­bu­je­my dziś wcale szczę­ścia, po­trze­bu­je­my wię­cej smut­ku.

Por­ta­le in­for­ma­cyj­ne prze­ści­ga­ją się w ze­sta­wie­niach rze­czy, które świad­czą o tym, że szczę­ście za­le­ży tylko od nas sa­mych. Czy to praw­da? 

To jest wła­śnie ta in­dy­wi­du­ali­stycz­na ide­olo­gia, o któ­rej wcze­śniej mó­wi­łem. W jej myśl wszyst­ko, co się w na­szym życiu dzie­je, za­le­ży od nas i wszyst­ko jest wy­łącz­nie naszą od­po­wie­dzial­no­ścią. To ide­olo­gia nie tylko skraj­nie fał­szy­wa i na­iw­na, ale też zwy­czaj­nie okrut­na. W for­mach skraj­nych przyj­mu­ją­ca po­stać my­śle­nia ma­gicz­ne­go à la wiel­ki mię­dzy­na­ro­do­wy be­st­sel­ler „Se­kret” au­tor­stwa nie­ja­kiej Rhon­dy Byrne. Gło­szo­ne w tej książ­ce prze­ko­na­nie – że, mó­wiąc w skró­cie, wy­star­czy cze­goś od­po­wied­nio mocno chcieć, żeby to mieć – sta­no­wi kwin­te­sen­cję tego po­dej­ścia. Pro­blem po­le­ga jed­nak na tym, że jeśli je­steś wy­łącz­ną au­tor­ką wła­sne­go suk­ce­su, to je­steś także wy­łącz­ną au­tor­ką wła­snej po­raż­ki. Dla ludzi ko­rzy­sta­ją­cych z nie­spra­wie­dli­we­go sys­te­mu eko­no­micz­ne­go, z nie­rów­no­ści i braku sen­sow­nej re­dy­stry­bu­cji to po­dej­ście wprost wy­ma­rzo­ne. Rze­sze ludzi ży­ją­cych w skraj­nym ubó­stwie, umie­ra­ją­ce z głodu afry­kań­skie dzie­ci, ofia­ry wy­nisz­cza­ją­cych wojen o do­stęp do na­tu­ral­nych bo­gactw ‒ otóż wszy­scy ci lu­dzie są sami sobie winni, bo nie dość po­zy­tyw­nie wy­obra­ża­li sobie wła­sną przy­szłość?

Po­strze­ga­nie szczę­ścia zmie­nia się z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie. Czego chcie­li mil­le­nial­si, któ­rzy po­wo­li przej­mu­ją stery rządu dusz w spo­łe­czeń­stwie, a czego chcą lu­dzie z po­ko­le­nia Z, któ­rzy do­pie­ro wejdą na rynek pracy? 

Wi­dzia­łem nie­daw­no ba­da­nia, z któ­rych wy­ni­ka­ło, że przed­sta­wi­cie­le po­ko­le­nia mil­le­nial­sów są prze­ko­na­ni, że w oko­li­cach 50. roku życia będą już mi­lio­ne­ra­mi, któ­rzy zre­zy­gnu­ją z pracy i będą od­da­wać się re­lak­so­wi na swo­ich pry­wat­nych wy­spach. Widać w tym do­kład­nie to, o czym wcze­śniej mó­wi­li­śmy – po­czu­cie, że wszyst­ko jest moż­li­we. Oczy­wi­ście, oni mają mnó­stwo moż­li­wo­ści, o któ­rych wcze­śniej­sze po­ko­le­nia mogły tylko po­ma­rzyć, choć­by ze wzglę­du na ga­lo­pu­ją­cą glo­ba­li­za­cję i po­stęp tech­no­lo­gicz­ny. Ale tym bar­dziej do­tkli­we może być dla nich to zde­rze­nie z rze­czy­wi­sto­ścią – gdy już się okaże, że nie zo­sta­li mi­lio­ne­ra­mi i nie mają pry­wat­nej wyspy. Bo ich życie jest do­kład­nie tak samo ogra­ni­czo­ne jak życie in­nych ludzi.

To zna­czy?

Ka­pi­ta­lizm eks­pan­du­je, świat pra­gnień i moż­li­wo­ści staje się coraz bar­dziej roz­bu­cha­ny, po­dzia­ły mię­dzy ludź­mi i po­ko­le­nia­mi stają się coraz bar­dziej krzy­kli­we i ostre. Ale tak jak wcze­śniej, tak i dzi­siaj – a może szcze­gól­nie wła­śnie dzi­siaj, bo po­dzia­ły spo­łecz­ne się in­ten­sy­fi­ku­ją – kształt na­sze­go życia w prze­wa­ża­ją­cej mie­rze za­le­ży od tego, w jakim re­jo­nie świa­ta się uro­dzi­li­śmy, w ja­kiej kla­sie spo­łecz­nej, w ja­kiej ro­dzi­nie. Los czło­wie­ka, który uro­dzi się w ro­dzi­nie wzię­tych ame­ry­kań­skich chi­rur­gów pla­stycz­nych w Ka­li­for­nii, bę­dzie za­sad­ni­czo różny od losu czło­wie­ka, który przyj­dzie na świat w ubo­giej ro­dzi­nie w Wał­brzy­chu. Od tej re­gu­ły mogą być wy­jąt­ki – ale to będą tylko wy­jąt­ki. Twar­de dane wska­zu­ją, że po­dzia­ły spo­łecz­ne, bo­gac­two i bieda ule­ga­ją re­pro­duk­cji. Na­to­miast wzor­ce szczę­ścia i suk­ce­su do­sta­je­my dziś – z po­wo­du zglo­ba­li­zo­wa­ne­go in­ter­ne­tu – wszę­dzie takie same. A zatem na­sto­la­tek z ubo­giej ro­dzi­ny w Wał­brzy­chu marzy do­kład­nie o tym samym, o czym marzy na­sto­la­tek z ro­dzi­ny wzię­tych chi­rur­gów pla­stycz­nych w Ka­li­for­nii. Nie­ste­ty – tylko jeden z nich ma re­al­ną szan­sę coś po­dob­ne­go osią­gnąć. Drugi po­pad­nie za­pew­ne prę­dzej czy póź­niej we fru­stra­cję, przy­stą­pi do ja­kiejś po­pu­li­stycz­nej or­ga­ni­za­cji po­li­tycz­nej, skraj­nej pra­wi­cy itp. Po­więk­sza się grupa mło­dych ludzi, któ­rym ten świat nie ma do za­ofe­ro­wa­nia nic poza coraz bar­dziej nie­re­ali­stycz­ny­mi pra­gnie­nia­mi.

Po­zo­sta­ją wy­klu­cze­ni?

Tak, bo nigdy nie osią­gną tego, o czym marzą. A prz­yn­ajmniej przy­tła­cza­ją­ca więk­szość z nich.

Co po­wiesz tym, któ­rzy nie wie­rzą w szczę­ście? 

Że mają rację. Sza­nu­ję ten wybór i brak wiary w szczę­ście i po­dzie­lam go. Myślę, że są to lu­dzie o ra­cjo­nal­nym na­sta­wie­niu, któ­rzy ob­ser­wu­ją świat i wy­cią­ga­ją ade­kwat­ne wnio­ski z tego, jak on funk­cjo­nu­je. I dla­te­go mają być może szan­sę na życie szczę­śli­we ‒ to zna­czy po­zba­wio­ne złu­dzeń i nad­mier­nie roz­bu­do­wa­nych ocze­ki­wań.

HOLISTIC.NEWS

Tutaj ten wywiad

Fot. PETER SCHATZ/EAST NEWS

Kibice Senegalu podczas meczu z polską mieli wiele powodów do szczęścia, ale wszyscy fani futbolu na całym świecie wiedzą, że piłkarskie szczęście jest ulotne. Moskwa, 19 czerwca 2018 r.