Agnieszka Moroz | Nie walcz ze złością
16579
post-template-default,single,single-post,postid-16579,single-format-standard,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-theme-ver-13.1.2,qode-theme-bridge,wpb-js-composer js-comp-ver-5.4.5,vc_responsive
 
Zdrowie / Rozwój osobisty

Nie walcz ze złością

Nie walcz ze złością

Ten nasz potocznie rozumiany ‘spokój’ jest, moim zdaniem, przereklamowany.Wszyscy ludzie chcą być spokojni. A może sytuacja, w której jesteś, to nie jest sytuacja, w której powinniśmy być spokojni? Może trzeba coś zmienić w swoim życiu?

Rozwój wewnętrzny nie polega na jeżdżeniu na warsztaty psychologiczne. One mogą pomóc, ale też mogą zatrzymać w rozwoju, bo nie zastąpią prawdziwego życia. Jest wiele osób, które zatrzymały się na etapie ”turystyki psychologicznej”

Nie walcz ze złością. „Każda emocja, jaka się w nas wyzwala, jest potrzebna”

Ten nasz potocznie rozumiany ‘spokój’ jest, moim zdaniem, przereklamowany. To, czego bym chciał, to swobodny, spontaniczny przepływ – fluktuacja życia, gdzie jest miejsce i na radość, i na smutek – mówi Tomasz Jamroziak, psycholog biznesu, doradca i coach.

Bywamy poirytowani, wściekli, bo coś nam nie odpowiada. I wtedy myślimy sobie, że bardzo chcielibyśmy być spokojni. Jak zapanować nad takimi emocjami?

Każda emocja, jaka się w nas wyzwala, jest potrzebna. Chce nam coś powiedzieć, uświadomić. Gdy się pojawia, warto ją zauważyć, a nie oceniać. Ocenie może podlegać zachowanie, jakie ją wyraża lub rozładowuje. Czy wyciągamy naukę z doświadczeń i zmieniamy swój sposób postępowania, czy też nie. Ktoś, kto ciągle pakuje się w nieskuteczne relacje, np. nie stawia granic, ponosi tego konsekwencje.

Kiedy pojawiają się silne emocje, także nieprzyjemne, warto raczej poszukać konstruktywnego ujścia wyzwolonej energii. W miarę możliwości przyjrzeć się emocji, a nie starać się ją stłumić lub wyprzeć, bo to skutkuje zaburzeniami emocjonalnymi i błędną oceną sytuacji. Na przykład strach przed wystąpieniem publicznym może pobudzać do lepszego przygotowania się, ale też paraliżować chęć działania, skłaniać do myślenia o czym innym, aż do momentu kiedy czasu na przygotowanie już brak.

Zarządzanie emocjami to przeciwieństwo okłamywania się i mówienia, że wszystko jest dobrze, kiedy nie jest dobrze. Ale nie oznacza niekończącego zatapiania się w emocjach, drążenia coraz głębiej. Emocje, ciało, myśli i to, czego doświadczamy, funkcjonują w nieustającej interakcji i połączeniu. Kiedy jesteśmy zdrowi, emocje i energia przepływają w ciele harmonijnie, adekwatnie do tego, co nas spotyka. Czasem jednak emocje zostają zablokowane, np. kiedy nie wolno nam było wyrażać niezadowolenia albo zawsze mieliśmy być uśmiechnięci. Wiele osób skarżących się na stany depresyjne i brak siły to ludzie z zablokowaną złością. Żeby jej nie wyrażać, zamieniają ją w smutek, który w ich otoczeniu był bardziej akceptowany niż złość. Oczywiście, nie jest to proces świadomy. Może wynikać z wychowania lub doświadczenia traumy – osoby zainteresowane tym tematem odsyłam do książek Petera Levina i Alexandra Lowena.

Ważne pytania, które warto sobie zadać, to: czy emocje, które się w nas pojawiają, są adekwatne do sytuacji? Czy są prawdziwe? I czy nam służą – bo jeśli nie, to warto się zastanowić, co takiego trzeba by zmienić w sobie, relacjach lub otoczeniu, by doświadczać jak najwięcej tych emocji, które nam służą i są adekwatne. Często chcemy być spokojni w sytuacjach, w których nie ma nic, co by dawało nam spokój, np. mamy fatalną pracę, niedobre relacje w rodzinie albo krzywdzimy innych ludzi.

Mój nauczyciel Prasiant Iyengar powiedział kiedyś:

„Wszyscy ludzie chcą być spokojni. A może sytuacja, w której jesteś, to nie jest sytuacja, w której powinniśmy być spokojni. Może trzeba coś zmienić w swoim życiu”.

Jeśli więc jesteśmy poirytowani, to może należy się zastanowić, co robić, by być spokojnym – spokojem opartym na trwałych podstawach. Emocje, które się w nas pojawiają, te prawdziwe, mogą pomóc zobaczyć, co nam nie odpowiada i co warto zmienić. Poza tym ten nasz potocznie rozumiany ‘spokój’ jest, moim zdaniem, przereklamowany. To, czego bym chciał, to swobodny, spontaniczny przepływ – fluktuacja życia, gdzie jest miejsce i na radość, i na smutek.

Emocje mogą kierować uwagę na to, co jest dla nas ważne?

– Właśnie tak. Nie chodzi o to, by ludzie byli wewnętrznie spokojni, ale by mieli takie życie i dokonywali takich wyborów, w których pojawi się zadowolenie i szczęście. Spokój nie jest celem sam w sobie, on przyjdzie. Celem inspirującym, przynajmniej dla mnie, jest dążenie do osiągnięcia trwałego spokoju i trwałego szczęścia. Kiedy na przykład zjemy ciastko, to tylko przez moment czujemy się szczęśliwi. Takie nietrwałe szczęście dają też często pieniądze – jak je mamy, jesteśmy szczęśliwi, a jak nie, czujemy się nieszczęśliwi. W stan szczęśliwości popadamy też czasem, gdy dzieje się coś fajnego, ale bywa i tak, że nic w zasadzie się nie dzieje, a my czujemy się szczęśliwi. Według filozofii buddyjskiej szczęście towarzyszy nam wtedy, kiedy jesteśmy rozluźnieni i postępujemy właściwie – jest to naturalny stan umysłu.

A jeśli nie jesteśmy wewnętrznie szczęśliwi, warto się przyjrzeć, co tak naprawdę się z nami dzieje, bo może robimy coś nie tak?

Jest wreszcie taki stan szczęścia, który może towarzyszyć różnym emocjom, np. głębokiemu smutkowi. Jeśli stracimy kogoś bliskiego, to mimo smutku, rozpaczy, gdzieś na głębokim poziomie jesteśmy szczęśliwi. I gdyby w tym momencie ktoś nas zapytał, jak się czujemy, odpowiedzielibyśmy: „Dziś jestem smutny, pewnie za tydzień, miesiąc czy dłużej też będę smutny, ale w ogóle jestem szczęśliwy”.

Ja mówię o takim głębokim szczęściu, które jest w nas, mimo bólu i zdarzeń, jakie dzieją się dookoła. To stan umysłu wykraczający poza prostą emocję. Jest czymś łączącym myśli, emocje i głębsze stany, które byłoby pewnie trudno ponazywać.

Co nas przybliża do trwałego szczęścia?

– Rozwój wewnętrzny, dążenie do korzystania w pełni ze swoich umiejętności intelektualnych, emocjonalnych i interpersonalnych. A to jest możliwe na drodze doświadczeń. To proces: człowiek czegoś nie potrafi i dzięki temu, że się rozwija, uczy się tego. Nie umieliśmy jeździć na rowerze, ale się nauczyliśmy. Tak samo można się rozwijać na poziomie emocjonalnym. Rozwój wewnętrzny nie polega na jeżdżeniu na warsztaty psychologiczne. One mogą pomóc, ale też mogą zatrzymać w rozwoju, bo nie zastąpią prawdziwego życia. Jest wiele osób, które zatrzymały się na etapie „turystyki psychologicznej” w bezpiecznym środowisku warsztatów, treningów, coachingów, poznając 750-tą technikę, ale unikając prawdziwego życia. Moja babcia nigdy nie była na warsztatach, terapii, przeżyła wojnę, uciekała przed bojówkami UPA, wiele przeszła. Kiedy się z nią spotykam i doświadczam jej spontanicznej serdeczności, radości i głębokiej mądrości, to widzę kierunek i cel, do którego warto dążyć.

Jak to robić?

– Najłatwiej obserwując zachowania innych ludzi, np. patrzymy na kogoś z podziwem i mówimy: „O, też bym tak chciał. Co on takiego robi? Wszyscy się złoszczą, a on jest spokojny i skoncentrowany. Podejmuje decyzje i mu się udaje…”. To pierwszy krok, by zorientować się, na ile możliwe jest dążenie do tego, co ja bym chciał? Są osoby, które potrafią to robić w sposób wizyjny, czyli myślą: „OK, być może nikt nie potrafi być opanowany, ale ja bym chciał”.

Czy zmiany nie należy zaczynać od pracy nad sobą?

– Mało kto budzi się rano i myśli sobie: „Dziś będę pracować nad sobą”. Nie ma czegoś takiego. Rzecz zaczyna się zwykle od prostego doświadczenia. Człowiek stwierdza, że albo sytuacja, w jakiej się znalazł, nie odpowiada mu, albo dostaje sygnały, że jego zachowanie jest nieskuteczne. Na przykład stara się o coś i ciągle tego nie dostaje. Chciałby założyć rodzinę i nie może znaleźć odpowiedniego partnera. Pragnie mieć przyjaciół, ale ich nie znajduje. Stara się po raz kolejny o pracę, a wybierają kogoś innego. Podejmuje współpracę z kolejną firmą, godzi się, „bo musi”, na warunki, które mu nie odpowiadają, i znowu czuje się oszukany. To są najczęściej powtarzające się sytuacje, które skłaniają ludzi do zmiany.

Pracę nad sobą nie zawsze podejmuje się świadomie. Możemy mieć świetnego nauczyciela, który nauczy nas dyscypliny, wytyczy cel lub zaangażuje w coś, co stanie się naszą pasją. Jeśli natomiast nie działa to w taki naturalny sposób, to możliwe są inne rozwiązania: praca z terapeutą lub uczestnictwo w warsztatach. Kiedyś trafił do mnie na coaching prezes międzynarodowej firmy. Często wyjeżdżał w delegacje i po powrocie z kolejnej podróży 6-letni synek zapytał: „Mamo, a kto to jest ten pan?”. Mężczyzna nagle odkrył, że własne dziecko go nie poznaje. To był dla niego dramat. Przyszedł i powiedział, że chce to zmienić, ale nie wie, jak to zrobić?

Podobnych przykładów jest wiele. Czasami więc potrzebujemy kogoś, kto spojrzy na nas z innej perspektywy i pomoże zdefiniować nasze potrzeby, pragnienia, ukierunkuje w procesie zmiany. Często bowiem nie wiemy lub nie wierzymy, że możemy coś zmienić na lepsze. Niekiedy też brakuje nam inspiracji, a czasem najzwyczajniej w świecie wsparcia. Druga osoba jest nam również potrzebna chociażby do tego, żebyśmy mogli usłyszeć sami siebie, czego tak naprawdę chcemy i do czego dążymy. W pracy nad sobą można też wejść bardziej w głąb siebie, praktykując np. jogę lub medytację.

Wsłuchując się w głos płynący z naszego wnętrza?

– Słuchanie siebie, samoobserwacja jest jednym z najważniejszych elementów samorozwoju. Trudno siebie rozwijać, nie poznając siebie. Rozwijanie samoświadomości polega na tym, że człowiek wprowadza świadomość do kolejnych obszarów swojego życia. I właśnie tam, gdzie nie było wcześniej refleksji, zastanowienia, jest jej teraz coraz więcej. W końcu zaczynamy stawiać sobie pytania: „Czy ja naprawdę chcę to zmienić? Czy jest mi z tym dobrze, czy nie? Czy to mi służy, czy nie?”. To wszystko, o czym rozmawiamy, zasadza się na motywacji, czyli dlaczego „tego” chcemy? Im to pragnienie jest większe i cel dla nas ważniejszy, tym większa szansa na powodzenie zmiany.

Gdy zapytamy olimpijczyka o rozkład dnia, to nie będzie tam chodzenia do kina czy wielu spotkań ze znajomymi. Natomiast będą treningi, treningi, treningi… Oczywiście, nie każdy może być wybitnym sportowcem, ale każdy może być mistrzem w swojej dyscyplinie wewnętrznej. A czym ona jest? Niczym innym jak zbiorem właściwych nawyków, które pozwalają nam się rozwijać na poziomie emocjonalnym i wykorzystywać w pełni swój potencjał. Ale kiedy poznajemy siebie, to z całym dobrodziejstwem inwentarza, czyli i to, co w sobie polubimy, i to, co będziemy chcieli zmienić. Ludzie, podchodząc do testów psychologicznych, często boją się, że dowiedzą się o sobie czegoś, czego nie będą potrafili przyjąć do wiadomości.

Boją się szczerego otwarcia przed sobą?

– Szczerość oznacza niezwykłą umiejętność zobaczenia siebie w pełni, a my często nie jesteśmy do tego świadomie zdolni. W gruncie rzeczy widzimy siebie takimi, jakimi możemy się zobaczyć w danej chwili, a za moment możemy zobaczyć się już inaczej. Jest taki coan buddyjski, który absolutnie uwielbiam i nad którym rozmyślam od wielu lat. Budda powiedział: „Rzeczy nie są takimi, jakimi się wydają, ale nie są też inne”. Kiedy bowiem patrzymy na jakiś przedmiot, to on jest dla nas dokładnie taki, jakim go widzimy w danym momencie. Ale to nie wyczerpuje wszystkich jego właściwości.

Przez inne osoby może być postrzegany w zupełnie inny sposób. Czyli chociaż to, co widzimy, jest prawdą, to jest tylko naszą prawdą, ale nie jest to prawda jedyna. Jeśli patrzysz na jedną stronę kubka, widzisz, że ma ucho. Natomiast osoba z drugiej strony nie widzi tego ucha, dla niej kubek jest gładki. To jednak nie oznacza, że kubek z każdej strony ma ucho ani że cały jest gładki. Jest jednocześnie i gładki, i ma ucho.

Czy sposób, w jaki definiujemy rzeczywistość, nie prowadzi nas czasem na manowce?

– Z tym rzeczywiście bywa kłopot. Czasami, chcąc zrozumieć rzeczywistość, odwołujemy się do faktów, sprawdzamy, sprowadzamy wszystko do sytuacji i pojęć prostych i logicznych. To tzw. myślenie krytyczne, którego uczą się matematycy, filozofowie, fizycy. Jednak myślenie krytyczne bywa mylone z intelektualizowaniem, czyli myśleniem oderwanym od faktów, często pozbawionym zasad logiki, uproszczonym, lub z nieświadomymi fałszywymi założeniami. Takie myślenie nie przynosi rezultatów, a nawet szkodzi.

Nie zastanawiamy się, spójnie, jak jest w rzeczywistości i co dla nas z tego wynika, tylko wymyślamy całe światy uzasadnień, których nie testujemy w rzeczywistości. Na przykład nie pytamy kogoś: „Czy ty mnie lubisz, bo ja tego nie wiem”, tylko myślimy: „On mnie nie lubi, bo na mnie nie spojrzał”. W ten sposób zaczynamy definiować świat w fałszywy sposób, uzasadniając pewne rzeczy z naszej perspektywy emocjonalnej. I nagle fałszywe wnioski i emocje, jakie wywołują, zaczynają nam dyktować nieprawdziwy obraz świata.

Czego jeszcze powinniśmy się nauczyć?

– Nauczmy się zadowolenia, ale nigdy nie chodźmy na kompromisy z wartościami i nie zadowalajmy się czymś, co tylko udaje to, czego potrzebujemy. Możesz mieć mało pieniędzy i być zadowolona, ale nie bądź zadowolona, kiedy brakuje ci uczciwości lub lojalności. Nie podoba ci się praca, która daje satysfakcję innym i jest uczciwa? To poszukaj takiej, którą polubisz, lub zobacz, co możesz zrobić, by znaleźć pozytywne strony pracy, którą wykonujesz. Rób też zawsze właściwe rzeczy tu i teraz, nie zastanawiaj się, jaki rezultat dadzą w przyszłości, nie zniechęcaj się niepowodzeniami, tylko rób. Działanie jest kluczem do zmiany. Ostatecznie to ono przynosi rezultat, a nie jego brak. Bardzo lubię taki dowcip – przychodzi uczeń do mistrza i pyta: „Mistrzu, a jak już zaczniemy to robić, to jak długo trzeba będzie czekać na zmianę?” A mistrz na to: „Jak zamierzasz czekać, to długo”.

Czy pan osiągnął trwałe szczęście?

– Czuję się bardziej szczęśliwy, takim stabilnym szczęściem ze środka. Czasami jestem smutny, czasami wesoły, czasem czuję ból. Dzięki temu, że cały czas wewnętrznie się rozwijam, jestem dzisiaj zupełnie inną osobą pod względem emocjonalności, niż byłem dziesięć czy dwadzieścia lat temu. O wiele częściej czuję się radosny. Lepiej porozumiewam się z ludźmi, więcej słucham, jestem bardziej uważny, nie łapię się na prostych rozwiązaniach i łatwych ocenach. Przed podjęciem decyzji staram się uwzględniać różne perspektywy, bo żadna sytuacja nie jest biała lub czarna. Jestem też bardziej świadomy błędów, jakie mogą się wkraść w komunikację, wcale niezawinionych przez kogoś, ale wynikających jedynie z nieprecyzyjnego przekazu. A o to, czy osiągnąłem trwałe szczęście, proszę mnie zapytać za sześćdziesiąt lat.

FOCUS.PL

Tutaj ten wywiad