Agnieszka Moroz | Gdy rodzi się dziecko
16209
post-template-default,single,single-post,postid-16209,single-format-standard,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-theme-ver-13.1.2,qode-theme-bridge,wpb-js-composer js-comp-ver-5.4.5,vc_responsive
 
Rodzina

Gdy rodzi się dziecko

Gdy rodzi się dziecko

Gdy rodzi się dziecko

O niedocenionej roli wsparcia kobiety po porodzie -rozmaowa z Justyną Dąbrowską – psychologiem, psychoterapeutką,  wspierającą m.in. kobiety w okresie okołoporodowym i rodziców w kryzysie wychowawczym,  autorką książki “Matka młodej matki”.

Narodziny dziecka są wielką rewolucją w życiu całej rodziny. Jednak na pierwszej linii frontu stoją zazwyczaj one: świeżo upieczone matki. Przytłoczone nadmiarem obowiązków, wielką miłością i odpowiedzialnością, czasem same przed sobą nie potrafią przyznać, że nowa sytuacja, choć piękna i wyczekana, jest po prostu trudna.

 Czego potrzebuje młoda kobieta, która właśnie została matką?

Musielibyśmy ją zapytać. Każda młoda matka jest kimś odrębnym, kimś w swoim rodzaju. Jedna będzie potrzebować, żeby jej dać jak najwięcej spokoju, zostawić samą z dzieckiem w łóżku, ogarnąć dom, wyjść z psem i nie za wiele do niej gadać. Inna będzie wolała, by ktoś ponosił dziecko albo wyszedł z nim na spacer, by mogła chwilę odpocząć od jego bezkompromisowych żądań. Jeśli mamy dawać jakieś ogólne zalecenia, możemy powiedzieć, że młoda kobieta potrzebuje wsparcia ze strony otoczenia, ale takiego, które jest dostosowane do jej konkretnych potrzeb.

Czyli wsparcie jest najważniejsze! Dlaczego?

To jest dla kobiety ogromna zmiana w życiu. Transformacja. Z dziecka swojej matki staje się matką swego dziecka. Jest to też szczególny czas, który Winnicott nazywa stanem matczynego zaabsorbowania. Z o wiele większą siłą przeżywamy wtedy wszystko, co nas spotyka, jesteśmy rozwrażliwione, o wiele bardziej empatyczne. Mamy emocjonalne radary nastawione na cały regulator – na dziecko i na ewentualne bariery, które mogłyby stanąć pomiędzy nami. To ma swój sens – kobieta w ten sposób „wychyla się” ku dziecku, żeby je poczuć, zrozumieć, „domyślić się”, o co mu chodzi. A dokładniej nie jest to proces „myślenia”, tylko raczej intuicyjnego dostrajania się za pomocą procesów odbywających się w prawej półkuli mózgu. Ten stan jest więc stanem dużej wrażliwości emocjonalnej i podatności na zranienie. Kobieta odbiera wtedy wszelkie komunikaty z o wiele większą mocą, nadając im duże znaczenie. Dlatego tak zapamiętywane jest to, co mówią położne czy lekarze w czasie porodu i po nim, na oddziale położniczym. Jeśli to będą słowa oschłe, oceniające, wrogie – potrafią zranić do żywego. Winnicott pisał, że my – fachowcy – musimy w tym czasie stawać po stronie matek, przychodzić im z pomocą, ponieważ są tak bardzo od nas zależne. A wykonują robotę, której nie sposób przecenić.

Kto może być tym wsparciem?

Ten, kogo ona sobie wybierze. Matkować może wiele osób. Takch, z którymi młoda kobieta czuje się bezpiecznie. Dziś sytuacja początkującej matki jest naprawdę emocjonalnie trudna. Bardzo często spędza sam na sam z noworodkiem, a potem niemowlęciem po kilka, kilkanaście godzin na dobę. To jest szczególna i wcześniej – w historii ludzkości – zupełnie nieznana okoliczność. Antropolożka Evelin Kirkilionis w swojej książce „Więź daje siłę” pisze, że w społecznościach tradycyjnych matka spędzała z nowo narodzonym dzieckiem maksymalnie 60–70 proc. dnia. W pozostałym czasie zajmowały się nim inne kobiety. Poza tym dorastając widziała wokół siebie wiele innych matek z dziećmi. Uczyła się przez obserwację. Kiedy dziś na sali porodowej kobieta dostaje noworodka w ramiona, często po raz pierwszy widzi z bliska tak małego człowieka. Wiemy, że nie istnieje nic takiego jak instynkt macierzyński rozumiany jako wdrukowane sposoby zachowań. Kobieta dopiero uczy się swojego konkretnego dziecka i tego, jak mu matkować: jak je brać na ręce, trzymać, nosić, karmić, rozumieć, co ono komunikuje, dostrajać się do niego. Nic dziwnego, że w dwójnasób potrzebuje matkowania od innych, także od partnera. Matkować może także matka młodej matki, jeśli tylko fizycznie i emocjonalnie jest to możliwe.

A jeśli na pomoc partnera, matki, babki ani teściowej nie można liczyć, gdzie można szukać oparcia?

Zachęcam, by rozglądać się wokół siebie, szukać kobiet w podobnej sytuacji i tworzyć „kręgi kobiet” ad hoc. To się naprawdę bardzo sprawdza. Wiedzą o tym kobiety, które brały udział w zajęciach szkoły rodzenia, gdzie ulgę przynosiło samo “odgadanie się” ze sprzecznych uczuć obecnych w ciąży – to, że nie tylko ja, nawet jeśli bardzo czekam na to dziecko, mam czasami całej tej ciąży szczerze dość. Warto szukać kobiet, w obecności których czujemy się lepiej – bardziej odprężone, nieoceniane, z niższym poziomem lęku. Unikałabym natomiast – zwłaszcza w tym pierwszym okresie – kontaktu z ludźmi, których zachowania, uwagi wzmagają poczucie zagubienia, pomieszania. A jeśli nie da się ich uniknąć (bo np. razem mieszkamy), zachęcam do zatrzymywania „rad”, powiedzenia czegoś w rodzaju: „Mamo, tato, stop. To, co mówicie, mi nie pomaga”.

Pojawienie się nowego dziecka w rodzinie, fakt, że dorosłe dzieci same mają dzieci, diametralnie zmienia relację. Można powiedzieć o końcu jakiegoś etapu. To może być trudne, bolesne dla dziadków?

Znowu odpowiem trochę naokoło. To może być trudne – jak każda zmiana – i może być rozwijające. Trudne także dlatego, że odżywają u dziadków, a zwłaszcza u babć, uczucia związane z własnym matkowaniem. Aktywizują się dawne wzruszenia, ale też porażki czy błędy, o których dziś myślimy, że wolałybyśmy ich uniknąć („Dłużej bym karmiła„, „Więcej bym nosiła„, „Nie upierałabym się tak przy tym domowym gotowaniu”). Patrzenie na to, jak dorosła córka karmi piersią, może przywoływać u babki żal, czy nawet zazdrość, że jej samej się to nie udało. To nie są łatwe ani przyjemne uczucia, nie zawsze też jesteśmy ich świadome. Tak częsta chęć, by wtrącać się w decyzje młodych, może być powodowana własnymi niezałatwionymi sprawami, nieodżałowaną utratą (np. karmienia piersią) czy trudnością w uznaniu własnych porażek. Może też być wyrazem nieuświadamianej rywalizacji („Zobaczymy, która z nas jest tak naprawdę lepszą matką”). Odmienny sposób postępowania z niemowlakiem matka matki może potraktować jak akt wrogości wobec siebie („Acha, czyli wszystko, co ja robiłam, było złe, tak?”). Może też pojawić się lęk („Czy ona będzie dobrą matką? Czy dobrze ją wyposażyłam? Czy nie popełni moich błędów?”). Takie myśli czy uczucia są zrozumiałe. Ważne, by umieć je w sobie rozpoznawać i zastanawiać się nad nimi, a nie pozwalać im, by nami rządziły. Kiedy nasze dziecko ma dziecko, oznacza to przypieczętowanie jego dorosłości. Zmienia się całkowicie rodzinna konstelacja, a w jej budowaniu biorą udział także – o czym rzadko pamiętamy – poprzednie pokolenia. W dodatku w środku tego wszystkiego jest jedno małe dziecko. Pojawienie się nowego pokolenia konfrontuje nas też z problemami egzystencjalnymi. Wnuki przychodzą, a my się przesuwamy w stronę smugi cienia. Oswojenie się z tym wymaga czasu. Ale są też jasne strony i jest ich wiele – mamy o wiele mniej odpowiedzialności, a więcej luzu, wnuki rewitalizują nas, zmuszają do uaktualniania poznawczych map, dają dużo zmysłowej radości i poczucie, że coś po sobie dobrego zostawimy.

Jak w nowej relacji mają odnaleźć się babcie? Jak pomagać, by pomóc, a nie odbierać kompetencje?

Mieć zaufanie, że rodzice chcą dla swoich dzieci najlepiej. Pytać: ”W czym mogę ci pomóc?”. I słuchać odpowiedzi. Nie udzielać rad, nie będąc o nie pytanym. Nie strofować. Nie oceniać. Nie mieć żadnych z góry przyjętych założeń. Sprawdzać, czy nasza pomoc się przydaje. Przypomnieć sobie, co mi pomagało, kiedy byłam w podobnej sytuacji, to może obudzić empatię.

Co zrobić, jeśli model macierzyństwa realizowany przez córkę czy synową znacząco odbiega od mojej wizji?

Może zacznijmy od tego, że z rezerwą rozmawiam o „modelach macierzyństwa”, ponieważ w tych modelach widzę pewne zagrożenie. Zgadzam się z Jesperem Juulem, który zachęca nas, byśmy sobie darowali modele wychowawcze, a starali się być po prostu szczerzy i uczciwi wobec dzieci. I tak decydujące będzie to, jacy realnie jesteśmy, a nie to, co mówimy czy jaki model rodzicielstwa uprawiamy. W macierzyństwie, tak jak w innych dziedzinach życia, warto być sobą, nie odgrywać ról – bo prędzej czy później bliscy poczują, że jest w tym jakaś fałszywa nuta. Zachęcam do szukania własnej drogi, takiej, która będzie spójna z tym, jakie jesteśmy. Znam kobiety, które lubią spać ze swoimi dziećmi i czują, że im to służy, ale też takie, które nie mogą zmrużyć oka.

Jeśli chodzi o rozmaite szczegółowe zalecenia, którymi kierują się współcześni rodzice, a które różnią się bardzo od zaleceń sprzed lat, to myślę, że to rodzice są odpowiedzialni za dzieci i oni podejmują kluczowe decyzje: czy karmią piersią, czy butelką, śpią z dzieckiem, czy osobno, czy najmują nianię, czy też decydują się na żłobek albo punkt opiekuna dziennego itd. Pojawienie się wnuków oznacza, że teraz kto inny będzie miał decydujące zdanie. Tu jest jakieś pole do konfliktów, bo nam się może zdawać, że wszystko robilibyśmy lepiej i trudno nam tę kontrolę oddać („Nie mogę patrzeć na to jak oni lekko ubierają Jasia na dwór, zawsze w skarpetkach nigdy w rajstopkach”). Zachęcam, by być sobą, a w sytuacjach konfliktu – rozmawiać. Wiele kwestii da się dość szybko wytłumaczyć, jeśli oprzemy się na racjonalnych argumentach – np. wiemy dość dobrze, że podawanie kaszki z butelki przed zaśnięciem, bez mycia zębów spowoduje próchnicę. Babcia może o tym nie wiedzieć, kiedyś nie było badań na ten temat. Wyjaśnienie, dlaczego tego nie robimy, wydaje się dość proste.

Co do spraw bardziej złożonych, jak na przykład karmienie metodą BLW, wytłumaczenie na czym polega ta metoda wymaga nakładu pracy, cierpliwości. Może się jednak zdarzyć, że babcia się na to nie zdecyduje, obawiając się że dziecko się zakrztusi i to także trzeba zrozumieć.

Jak w takim razie obie strony mogą dbać o swoje granice?

Tak jak w każdej innej relacji – mówiąc o nich. Kłopot w tym, że często my sami nie czujemy, gdzie przebiegają nasze granice. Dopiero kiedy są mocno przekroczone, orientujemy się, że mleko się rozlało. Czasami rodzice małego dziecka jednocześnie dążą do niezależności (nie chcą, by dziadkowie się wtrącali), ale też pozostają (na mocy własnej woli lub przymusu) w jakiejś zależności: mieszkają pod jednym dachem, dostają wsparcie finansowe, korzystają z opieki. To jest podwójne i tworzy zamieszanie. Nie można jednocześnie korzystać z czyjegoś czasu czy energii i zarazem nie dopuszczać go do głosu. Dziadkom nie możemy wypisać na kartce, jakie są nasze oczekiwania. Jeśli korzystamy z ich pomocy, musimy po prostu ze sobą rozmawiać o różnych kwestiach wyłaniających się z praktyki dnia codziennego, zakładając, że obie strony mają dobre intencje.

Sprawę komplikuje fakt, że czasami matki młodych matek czują się przymuszane do opieki nad wnukami, bo wiedzą, że jeśli się tego nie podejmą, ich córki nie będą mogły wrócić do pracy. Realia życia w Polsce nie ułatwiają opieki nad dziećmi do trzeciego roku życia. Państwo niczego tu nie gwarantuje. Mówię o tym, bo sądzę, że wiele konfliktów na linii matka–córka i w tym ma swoją przyczynę.

Rola babci bardzo się zmieniła na przestrzeni ostatnich lat. Nasze matki są często jeszcze aktywnymi zawodowo kobietami, mają swoje pasje, plany, marzenia. Czas “na emeryturze” zostawiają sobie na samorealizację, na którą wcześniej, pracując, nie miały czasu. Czy mamy prawo oczekiwać od nich pomocy? W ich przypadku także funkcjonuje model “babci Polki” – zawsze obecnej, zawsze pomocnej… Jak się w tym wszystkim spotkać? To są bardzo praktyczne rzeczy, o których trudno tak naprawdę rozmawiać. Dlaczego?

Myślę, że każdy z nas jest właścicielem swojego czasu i może nim rozporządzać tak, jak mu serce i rozum dyktują. Znam babcie nadal bardzo aktywne zawodowo, które jasno komunikują, że mogą babciować wnukom w ograniczonym zakresie. W moim przekonaniu mają do tego absolutne prawo. I dobrze, że jasno to formułują. W końcu wnuki pojawiają się na tym świecie nie na mocy decyzji dziadków. Ja jestem umówiona na dwa dyżury przedpołudniowe w tygodniu przy rocznym Guciu, czasami staram się też pomagać w sytuacjach awaryjnych, ale wiem, że mogę też odmówić. Sprawy ułatwia fakt, że lubię spędzać czas z Guciem – to są chwile takiej zwyczajnej radości, nieobciążonej oczekiwaniami ani nadmierną odpowiedzialnością. Jasne momenty mojego tygodnia. Z czteroletnim Teosiem mam już mocną i wzajemną więź – lubimy ze sobą spędzać czas, chodzić na koncerty, czytać książki, oglądać zwierzęta. Nie traktuję tego wspólnego czasu jak „pomagania”.

Czemu trudno jest z dziadkami rozmawiać o sprawach praktycznych? Bo relacje rodziców z dziećmi są zazwyczaj bardzo nasycone różnymi emocjami, myślami, wspomnieniami. To są najważniejsze relacje w naszym życiu, a kiedy pojawiają się dzieci, przypominamy sobie, jak my sami byliśmy dziećmi i czego nam brakowało. Dlatego warto zadbać, by w tym czasie, gdy my jesteśmy już dorośli, a nie mamy jeszcze własnych dzieci, przyjrzeć się relacjom z naszymi rodzicami i jakoś je urealnić. Zobaczyć je wielowymiarowo: uświadomić sobie, co im zawdzięczamy, czego nam zabrakło, w co nas wyposażyli, a w czym się różnimy? Co nas w nich irytuje, a co cenimy? Można o tym spróbować porozmawiać na spokojnie i z wzajemną uważnością na siebie – po to, by w kolejny etap w życiu wejść już z nieco bardziej partnerską relacją.

DZIECISAWAZNE.PL

Tutaj ta rozmowa