Agnieszka Moroz | Alzheimer
16054
post-template-default,single,single-post,postid-16054,single-format-standard,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-theme-ver-13.1.2,qode-theme-bridge,wpb-js-composer js-comp-ver-5.4.5,vc_responsive
 
Relacje / Trauma

Alzheimer

Alzheimer

Napoleon spytał kiedyś, dlaczego jego żołnierze nie bombardują miasta. Generał odpowiedział, że przyczyn jest dziesięć. Pierwsza to brak armat, więc pozostałe są nieważne. Przy chorym na alzheimera nie ma mowy o pracy zawodowej. A pieniędzy potrzeba nie tylko na życie, także na rehabilitację, na leki, pampersy, wózki, urządzenia wspomagające… A w 2/3 przypadków opiekunami chorych w Polsce są współmałżonkowie, a więc często również osoby starsze, schorowane lub niepełnosprawne.. Ocenia się, że 70% opiekunów cierpi z powodu permanentnego stresu, a 50% z powodu zespołów depresyjnych i depresji oraz z powodu fizycznych  obciążeń, wynikających z faktu, że opiekun przejmuje zazwyczaj wszystkie obowiązki domowe, a jednocześnie coraz intensywniej pomaga choremu i wreszcie  społecznych, bo zamiera życie towarzyskie, pojawia się niezrozumienie ze strony otoczenia i jeszcze wzrastają koszty utrzymania. Amerykanie obliczyli, że alzheimer to najdroższa choroba świata. W pierwszej kolejności odbiera myślenie abstrakcyjne. Nawet lustro staje się przestrzenią, do której można wejść. Osoba w lustrze jest kimś obcym (dlatego w domach chorych często się je zasłania). Jeśli bliscy chcą sprawdzić się w opiece nad chorym, to muszą wejść w zupełnie inny wymiar. Zapomnieć o tym, że przychodzą do matki, ojca. Oczekiwania trzeba odstawić na bok. Na końcu korytarza znajduje się jedna z sal terapeutycznych, urządzona w stylu lat 80-tych: stary telewizor, meblościanka z poprzedniej epoki. Niemcy to wymyślili. W ramach terapii reminiscencyjnej. Jak postawi się przed powstańcem laptopa, to on nie wie, o co chodzi! A jak radio lampowe, to od razu załapie. Na tej samej zasadzie puszcza się osobom otępiałym starą muzykę. W ten sposób odprowadzamy ich do czasów młodości. Tak zaczyna się terapię. I przede wszystkim: trzeba opiekunom osób chorych zorganizować wsparcie, odciążyć ich, bo sami nie dadzą rady.

Za trzydzieści lat 2 mln Polaków będzie chorować na alzheimera.

Z Agnieszką umawiam się na warszawskim Bemowie – na ósmą rano, żebyśmy mogli porozmawiać, zanim jej wujek się obudzi. Powinniśmy mieć przynajmniej pół godziny. A może znacznie więcej, wczoraj na przykład spał do jedenastej.

Nie mamy ani minuty.

– Wujek się chyba obudził. – Agnieszka zrywa się, nawet nie zdążyliśmy wziąć łyka kawy. – To ja go zaprowadzę do łazienki. A jak pan chce obserwować wujka, to proszę. – Stawia przede mną niewielki monitor w białej obudowie. Widzę w nim czarno-biały, niewyraźny obraz pokoju. Kamera skierowana na łóżko z wiercącym się mężczyzną.

– Wujek, wstawaj. – słyszę w głośniczku. – Tu są kapcie. Zimno ci? Chcesz coś ciepłego? Zaraz ci przyniosę szlafrok. Będziemy się myć, idziemy do łazienki. O, coraz lepiej, wstań. Dobra, usiądź bezpiecznie. Jak skończysz, to nas zawołasz.

Po dziesięciu minutach Agnieszka przyprowadza wujka do kuchni. Tadeusz, rocznik 1939, jest inżynierem budowlanym, a z zamiłowania bioenergoterapeutą i radiestetą. Ostatnio używa głównie dwóch słów: „odebrać”, bo przez pół życia odbierał budowy, i „zabezpieczać”, bo kiedy skończył z budowlanką, został agentem ubezpieczeniowym. Siada na wózku inwalidzkim przy stole i zaczyna mówić od razu, jakbyśmy się dobrze znali:

– U pana dobrze?

– Dobrze.

– U mnie też dobrze. Kładę się spać i cześć!

Zsuwa z głowy czapkę.

– Swędzi cię? – pyta Agnieszka. – Wujek uwielbia czapki, szczególnie wełniane, nawet latem.

Tadeusz chwyta ilustrowaną książeczkę dla trzylatków.

– Bardzo ładne – zauważa. Oglądamy. Na dłużej zatrzymuje się przy ilustracjach przedstawiających różową różę i świnkę.

– To też bardzo ładne! – Odkłada książeczkę, sięga po inną.

Agnieszka na chwilę wychodzi, a ja czytam Tadeuszowi o farmie.

– Bardzo ładne, bardzo – chwali i przerzuca karty książki. – Jedziemy dalej? – pyta za każdym razem.

W radiu leci Mambo Italiano i Tadeusz zaczyna poruszać nogami. Ma pociągłą twarz, lekko spiczasty nos, włosy ogolone na jeżyka, kilkudniowy zarost i rubaszny śmiech. Musiał być przystojny. Teraz, kiedy podryguje z uśmiechem przy Mambo, widzę tego młodzieńca, o którym opowiada mi Agnieszka, niestrudzonego podrywacza, warszawskiego birbanta. Jego żona zmarła ćwierć wieku temu, ale nie tak dawno, już chory, przeżywał kolejny romans, ze znajomą sprzed lat. Zabronił bliskim mówić jej o swojej chorobie.

– Całe życie lubił tańczyć. – Agnieszka wraca do kuchni pod koniec Mambo. – Jeszcze dwa lata temu poszedł na tańce do Centrum Alzheimera. Pierwszego dnia mu się podobało, drugiego narzekał, że towarzystwo za stare.

O ósmej czterdzieści Agnieszka podaje wujkowi kaszkę z malinami i rodzynkami.

– Każdego dnia uczymy go jeść na nowo – tłumaczy. – Rano trzeba pokazać pierwszy ruch łyżką, przypomnieć. Wieczorem już całkiem dobrze sobie radzi, je sam, a przez noc zapomina. I tak w kółko.

Tadeusz to opukuje palcami blat stołu, to stuka łyżką w talerz.

– Wujek przekładał przedmioty, chował je, dzwonił, że coś mu zabrałam. Raz miał pretensje o szpadel, nie pamiętał, że przełożył go w inne miejsce. Myśleliśmy, że to depresja, że przyczyną są niepowodzenia z kobietami. Wiele symptomów choroby tłumaczyliśmy sobie jego charakterem. „Tadek taki jest, zawsze był dziwny”. Skryty, nie przyznaje się do porażek. Zwłaszcza przed młodszą siostrą, moją mamą. Trzy lata temu poszedł do lekarza. Neurolog powiedziała, że w tym wieku to normalne. Drugi lekarz, prywatnie, to samo. Dopiero profesor Tadeusz Parnowski, wybitny psychiatra i psychogeriatra, rozpoznał chorobę.

Tadeusz zjadł. Teraz wyciera w czapkę najpierw usta, a potem nos.

– Ja nie pilnuję się, to co robić? – Uśmiecha się zawadiacko.

– O, proszę! To jest cały wujek! Od jakiegoś czasu mówi mi w takich sytuacjach: „Masz rację i stawiasz kolację”. – Agnieszka wstaje i sięga po plastikową miskę. – Teraz będziemy myć zęby. To jest woda do płukania, micha do plucia. To szczotka, na szczotce pasta. Patrz, tak się szoruje – tłumaczy Tadeuszowi. – Dajemy mu pastę dla dzieci, bo połykał. Choć ostatnio znów nauczył się wypluwać. O nie, znów połknął… – I zanim Agnieszka zdąży się zorientować, wujek kolejny raz wyciera nos, tym razem w ręcznik.

Po porannej toalecie Tadeusz znów opukuje palcami stół, a Agnieszka opowiada:

– Jestem jego podstawową opiekunką, beze mnie robi się nerwowy. Od końca 2015 roku trzeba było pilnować, by brał leki. Robiłam mu zakupy, gotowałam, bo sam już nie był w stanie: do zupy sypał tyle przypraw, że robiła się brązowa. Raz na tydzień sprzątanie, choć zawsze się przeciw niemu buntował. W markecie ładował do koszyka wszystkie nowinki techniczne. Kupił piłę mechaniczną, której nie miał siły odpalić. Zapominał, że przed chwilą skłamał na jakiś temat, i przedstawiał nową wersję wydarzeń. Skłonność do mówienia nieprawdy miał od zawsze, ale teraz przestało mu się to udawać. Opiekunek nie tolerował. Dzwonił po trzydzieści razy, że koniecznie mam przyjść. Zaczęłam przychodzić dwa razy dziennie, uspokajało go to. Jak mu coś nie wychodziło, zwalał winę na innych.

By móc pilnować Tadeusza, jego siostrzenica zaopatrzyła się w elektroniczną nianię i czujnik ruchu (bo ostatnio zasnęła zbyt głęboko i wujek przez pół nocy buszował po domu), teraz dodatkowo montuje monitoring. Kwiatki w salonie wymieniła na sztuczne (bo pewnej nocy poprzewracał doniczki). Wstawiła niskie łóżko alzheimerowskie (jest osadzone na poziomie podłogi, żeby chory nie spadł). Spośród rodzeństwa Tadeusza tylko jedna siostra, mama Agnieszki, mieszka w Warszawie, ale też jest już osobą starszą. Dlatego opieka spadła na jej córkę. Agnieszka myślała, by zabrać wujka do siebie, ale dla alzheimerowców ważny jest pobyt we własnym domu – znają go od lat, bardzo długo pamiętają jego rozkład, tam czują się bezpiecznie. Choć nie wiadomo, czy Tadeusz jeszcze pamięta, w jakim domu się znajduje.

Pewnej nocy, jeszcze przed udarem, musiał kilka ładnych godzin chodzić po domu i okolicy. Z piętra poznosił meble, powyjmował wszystko z szafek w kuchni i łazience, poprzestawiał sprzęty w ogródku i… niestety, nie trafił do domu na noc. Zasnął przykryty plandeką, w samych skarpetkach. W ciągu ostatnich dwóch tygodni tylko dwie noce przespał całkowicie.

Teraz Agnieszka wszystko w domu zamyka, kuchnię, garderobę, a klucze chowa. Zajmuje się już tylko wujkiem. Straciła pracę księgowej. Pieniądze? Kończą się. Musi znów zacząć pracować.

– A to widziałaś? – Tadeusz pokazuje książeczkę o krowach.

– No i jest problem – mówi Agnieszka – bo trzeba mu poświęcać cały czas uwagę. – Podsuwa wujkowi klocki dla przedszkolaków. – A spróbujemy coś poukładać?

– Spróbuj, to zobaczysz. – Tadeusz się śmieje.

– A spróbuj zbudować mur.

– Spróbuj sama. A ja zobaczę, czy dobrze. Ja stary jestem.

– Ty stary?

– Masz rację, ale ty stawiasz kolację.

O dziewiątej piętnaście, kiedy skończyłem czytać rozdziały o źrebiętach i zbliżamy się do historii o psach, zamykają mu się oczy.

– Spać? – pyta siostrzenica.

– Tak, zmęczony jestem.

Agnieszka odprowadza go do sypialni.

—————————————

Jako pierwszy opisał ją ponad sto lat temu niemiecki neuropatolog Alois Alzheimer. To najczęstsza przyczyna otępienia. Obecnie jest nieuleczalna.

O jej diagnozowaniu i fazach rozwoju opowiada mi profesor Maria Barcikowska-Kotowicz, jeden z największych autorytetów w Polsce w temacie choroby Alzheimera. Spotykam się z nią w Centralnym Szpitalu MSWiA w Warszawie, gdzie kieruje Kliniką Neurologii. Działa tu Poradnia Alzheimerowska.

– Moja pierwsza polska pacjentka wyszła za o wiele starszego mężczyznę – wspomina. – On był profesorem, ona pielęgniarką. Wściekał się na nią, że nie chce się jej ugotować obiadu, zrobić prania czy pozmywać. Myślał, że jest leniwa. A potem, gdy jej choroba była tak zaawansowana, że nie odróżniała buraczka od marchewki, zdiagnozowali ją i przez lata miał wyrzuty sumienia. Gdy żenił się z o dwadzieścia lat młodszą kobietą, do głowy mu nie przyszło, że będzie się musiał zmierzyć z jej alzheimerem.

Alzheimer wywołuje nieporozumienia. Żony są leniwe, mężowie zapominalscy. Dzieci mają pretensje, że ugotowały mamie gar zupy, a jej się nie chciało odgrzać. Nie zdają sobie sprawy, że mama nawet o istnieniu tej zupy nie wie, po drugie – nie ma pojęcia, jak się ją odgrzewa, a po trzecie – przestała odczuwać głód (to dlatego na początku chorzy często chudną 8–10 kilogramów).

W pierwszej fazie chory potrzebuje wsparcia od czasu do czasu, w drugiej prawie bez przerwy, w trzeciej nie wystarczy nawet sto procent zaangażowania. Początkowe stadium zaczyna się zazwyczaj od zaburzeń pamięci i trwa z reguły do pięciu lat. Z głowy wypadają imiona, a nawet często używane słowa. Chory opowiada o wydarzeniach z młodości, a zapomina, co działo się przed chwilą. Coraz trudniej mu przyswoić nowe informacje. Codzienne zajęcia w pracy sprawiają więcej trudności. To właśnie wtedy niektórzy zaczynają zapominać o jedzeniu. Do tego dochodzą objawy paranoidalne: nie ma soli, więc na pewno ukradła ją sąsiadka. I jeszcze depresja, smutek, apatia. Nawet najukochańsze na świecie wnuki zaczynają drażnić. W Polsce na tym etapie diagnozuje się chorobę Alzheimera w zaledwie co piątym przypadku.

Druga faza trwa od dwóch do dwunastu lat; na tym etapie choremu trudno już funkcjonować samodzielnie. Dwa plus dwa niekoniecznie równa się cztery, a imiona wnuków wypadają z pamięci. Chory traci zainteresowanie pracą, książkami, telewizją, przestaje przestrzegać planu dnia. Pojawiają się zaburzenia równowagi, niechęć do wykonywania czynności higienicznych czy zmiany ubrania. Potem agresja, kompulsywne chodzenie, płacz, śmiech, podejrzenia, urojenia, omamy, unikanie towarzystwa, jednocześnie zaś strach przed byciem samemu. A wielu lekarzy wciąż nie domyśla się, że te objawy wskazują na chorobę Alzheimera.

W trzeciej fazie chory przestaje kontrolować oddawanie moczu i stolca. Musi być karmiony albo je tylko ręką. Nie sygnalizuje, że jest głodny albo spragniony. Słowa urywa, wydaje monotonne dźwięki, a w nocy zrywa się z głośnym krzykiem. Zdarza się, że ma problemy z połykaniem. Nie poznaje nawet stałych opiekunów. Aż w końcu alzheimer przykuwa go do łóżka. Na świecie uważa się, że w tej fazie pacjent powinien już być w jednostce zamkniętej, ale w Polsce wciąż brakuje na to przyzwolenia bliskich, państwo też nie stwarza takich możliwości.

Maria Barcikowska-Kotowicz nieraz słyszała na studiach medycznych, że to bardzo rzadka choroba. W 1989 roku wyjechała do Nowego Jorku i przez dwa lata się o niej uczyła. Przyczyny i postęp alzheimera do dziś są słabo poznane. Wiadomo za to, że jego konsekwencją jest gromadzenie się w mózgu białek. Jako neuropatolog Barcikowska-Kotowicz wykonała w Stanach Zjednoczonych około trzystu sekcji mózgu. W wielu przypadkach podczas badania immunohistochemicznego znajdowała beta-amyloid, który jest przyczyną obumierania neuronów w mózgu chorego. Po powrocie wykonała badania na zdeponowanych w archiwum mózgach Polaków – okazało się, że jest w nich tyle samo tego białka.

– Dysponując całą tą wiedzą – wspomina profesor Barcikowska-Kotowicz – zorganizowałam na Akademii Medycznej w Warszawie poradnię dla chorych na alzheimera. Przez pierwsze miesiące miałam wyrzuty sumienia, że płacą mi za nicnierobienie, bo ani lekarze pierwszego kontaktu, ani specjaliści z Banacha nie przysyłali do mnie pacjentów. Takie było polskie przekonanie: mózgi z husarskimi skrzydłami nie mają amyloidu beta i już! Trwaliśmy w przekonaniu, że stary człowiek musi być dziwaczny, musi zapominać, być agresywny, uparty i złośliwy. Zaczęłam chodzić po klinikach, opowiadać o chorobie, o tym, jak ją rozpoznawać. I po jakimś czasie trzeba było powiększyć zespół poradni. Bo najważniejsze, żeby lekarz pierwszego kontaktu zdiagnozował alzheimera. Płaci się im za badania na cukrzycę, tarczycę, a nie płaci, żeby porozmawiali z pacjentem trochę dłużej, zrobili siedmiominutowy test i stwierdzili, czy jest otępiały. Nikt nie zwraca uwagi na to, że pacjent nie ma pojęcia, że jest rok 2018, i zapomniał imienia własnej matki.

—————————————

– Nie chciałbym, aby wszystko słyszała. Długo była świadoma, co się z nią dzieje, ale w tej chwili wie o własnej chorobie już bardzo mało – szepce Adam Piątkowski, gdy wyprowadza mnie z salonu. Jego żona zostaje przed telewizorem. Wanda ma pociągłą twarz, krótko ścięte włosy w kolorze ciemnego blondu, nosi okulary. W legginsach do kolan i T-shircie z gwiazdą muzyki pop nie wygląda na siedemdziesiąt lat. Dom idealnie czysty, zadbany. Na ścianie wiszą czarno-białe zdjęcia Adama w szkole podoficerskiej wojsk powietrznych w Łomży i pamiątki z Tatr: zakopiańskie ciupagi, ryciny z Janosikami. Dawniej Piątkowscy wciąż podróżowali, życie spędzali w ruchu, najchętniej w górach.

Adam, niewysoki, szpakowaty, z przedziałkiem po prawej stronie, w śnieżnobiałej, starannie odprasowanej koszulce polo, jest projektantem urządzeń sanitarnych. W 2000 roku dostał zlecenie na adaptację budynku dla chorych na alzheimera. Wytłumaczono mu, że pacjenci w takim budynku muszą być całkowicie bezpieczni, bo nie wiedzą, co robią. Zdziwił się, bo niewiele wiedział o chorobie. Dekadę później sam musiał się z nią zmierzyć.

– W 2009 roku zakwestionowano jej podpis w banku. Coraz bardziej apatyczna, traciła zainteresowanie otoczeniem, z coraz większym trudem przychodziło jej wykonywanie dotychczas łatwych czynności. Kiedyś zrobienie zakupów w drodze na działkę zajmowało jej tylko dziesięć minut, teraz błąkała się po sklepie przez pół godziny. W domu zaczęła gotować w kółko dwie te same potrawy. Nagle zrezygnowała z członkostwa w radzie osiedla, choć zawsze ją to angażowało, a o napisanie rezygnacji poprosiła mnie. Któregoś dnia nie zdołała wystukać PIN-u w bankomacie. Matematykę, która była jej wielką pasją, zapomniała jako pierwszą. W przeciągu roku przestała czytać i pisać – Adam urywa opowiadanie, bo słyszy, że Wanda właśnie wstała z fotela. – Wandziu, ja jeszcze trochę porozmawiam z panem. Herbatę ci zaparzę – słyszę zza ściany.

Adam zawiesił działalność ich dwuosobowej firmy (on zajmował się projektowaniem, ona była księgową), bo żona po spotkaniach z klientami robiła się coraz bardziej nerwowa. Kiedy nie zdołała podpisać umowy, zabrał ją do neurologa. Półtora roku później, w 2011 roku, u Wandy zdiagnozowano alzheimera. Miała sześćdziesiąt trzy lata, tyle samo co Adam, urodzili się w tym samym miesiącu.

– Wandziu, znowu idziesz?! Nudzi się bardzo, ja wiem… – Adam ponownie się zrywa. Tym razem rozmawialiśmy dziesięć minut. Po chwili wraca.

W 2012 roku biegli uznali Wandę za niezdolną do samodzielnego funkcjonowania i przyznali pierwszą grupę inwalidzką. Przestała używać sztućców (teraz weźmie do ręki najwyżej małą kanapkę). Jeszcze normalnie chodziła, ale już nie potrafiła wejść na ruchome schody. Nie przeszła, bo nie mogła w nie trafić, przez drzwi obrotowe. Dwa lata temu zaczęła się przewracać i przestała obsługiwać się w toalecie. W 2016 roku po raz ostatni pojechali do Jantaru. Już nie chciała chodzić na spacery brzegiem morza, bo trzeba było iść po piasku, poza tym straciła zainteresowanie.

– Długo śpiewała, i to pięknie. Już nie pisała, a wciąż malowała. Za pisanie i malowanie odpowiadają inne obszary mózgu, mimo że i jedno, i drugie robi ta sama ręka.

Po sześciu minutach słychać szmer za ścianą.

– Jeszcze trochę rozmawiamy z panem. Wrócisz na fotel?

Wanda: – Tak, dobrze, dobrze…

Mija dziesięć minut, Adam znów się zrywa: – Chcesz siusiu?

Prowadzi Wandę do toalety, a ona idąc, odlicza: – Cztery, pięć, siedem, osiem…

– Neurolog mówi, że to jej pomaga skoordynować ruch – tłumaczy mi Adam po powrocie. – Kiedy idę z nią na spacer, to zawsze liczy do czterech. Wczoraj rano się przewróciła. A nie wyobraża pan sobie, jaki to wysiłek podnieść osobę, która nie potrafi współpracować. Ma problem z wejściem do brodzika, choć jest wysoki tylko na trzydzieści pięć centymetrów. Kupiłem specjalny stopień, ale też już na nic. Właściwie muszę ją wnosić. Sadzam na obrotowym stołeczku. Zamontowałem na ścianach dwa uchwyty: Wanda się trzyma, ja ją myję. Trzeba ją ubrać, wszędzie zaprowadzić. Werbalnie porozumieć się prawie nie można. Odkąd Wanda korzysta z pampersów, jest mi lżej. Ale do niedawna wstawała trzy, cztery razy w nocy. A ja z nią, do łazienki, z powrotem, czekałem aż uśnie. Spałem po trzy godziny. Ona nie może być sama, więc ja nie mogę się ruszyć z domu. Straciliśmy większość znajomych. Bo jak są problemy, to ludzie się odsuwają. To samo dotyczy rodziny. Obie siostry w ogóle się Wandą nie interesują.

Po ośmiu minutach Adam uspokaja żonę: – Jeszcze troszkę.

Wanda: – Tak, tak, tak, jeszcze troszkę.

—————————————

Zbigniew Tomczak jest przewodniczącym Polskiego Stowarzyszenia Pomocy Osobom z Chorobą Alzheimera. Jego żona została zdiagnozowana w 2010 roku, miała wówczas sześćdziesiąt pięć lat.

– Jeśli człowiek nie miał w rodzinie przypadków tej choroby, to niewiele o niej wie – opowiada. – Mówią mi czasem: „Mój ojciec wciąż sam chodzi do sklepu”. A ja ostrzegam: „To proszę uważać, bo pewnego dnia może nie wrócić. Nie trafi do domu, choć przemierzał tę krótką drogę codziennie przez ostatnie pięćdziesiąt lat”. Kolega niedawno oznajmił mi: „Żona po schodach zapomniała chodzić!”. Potem, gdy chory przestaje mówić albo przełykać pokarmy, sama uwaga przez dwadzieścia cztery godziny już nie wystarczy. Dlatego mówi się o trzydziestu sześciu godzinach, bo trzeba dać z siebie znacznie więcej: domyślać się, czy chorego coś nie boli, czy czegoś nie potrzebuje. Rozpoznawać kolejne sygnały: mrugnięcie okiem, grymas twarzy. Przy chorym na alzheimera nie ma mowy o pracy zawodowej. A do tego od państwa należą się tylko dwa dodatki: zasiłek i świadczenie rehabilitacyjne. W sumie to 350 złotych. Można też dostać specjalny dodatek opiekuńczy (520 złotych), pod warunkiem że całkowicie zrezygnuje się z pracy zarobkowej i że łączny dochód w przeliczeniu na jedną osobę nie przekracza kwoty 764 złotych netto na miesiąc. A pieniędzy potrzeba nie tylko na życie, także na rehabilitację, na leki, pampersy, wózki, urządzenia wspomagające…

Tymczasem z badania przeprowadzonego przez Alzheimer Europe wynika, że dziewięćdziesiąt siedem procent polskich chorych mieszka we własnych domach, a zdecydowana większość opiekunów podczas badań diagnostycznych nie została dostatecznie poinformowana o chorobie, jej postępie i trudnościach z nią związanych. Z kolei w opublikowanym w 2016 roku przez Rzecznika Praw Obywatelskich raporcie pt. „Sytuacja osób chorych na chorobę Alzheimera” podano, że w 2/3 przypadków opiekunami chorych w Polsce są współmałżonkowie, a więc często również osoby starsze, schorowane lub niepełnosprawne. A jeśli nie one, to dorosłe dzieci – osoby czynne zawodowo, w dodatku niekiedy wciąż wychowujące własne dzieci.

Raport wylicza przy tym całą listę obciążeń, które spadają na opiekunów: psychicznych (ocenia się, że siedemdziesiąt procent opiekunów cierpi z powodu permanentnego stresu, a połowa z powodu zespołów depresyjnych i depresji), fizycznych (wynikających z faktu, że opiekun przejmuje zazwyczaj wszystkie obowiązki domowe, a jednocześnie coraz intensywniej pomaga choremu), społecznych (zamiera życie towarzyskie, pojawia się niezrozumienie ze strony otoczenia), wreszcie ekonomicznych. Amerykanie obliczyli, że alzheimer to najdroższa choroba świata.

Do kosztów bezpośrednich (leczenie, opieka pielęgniarska i codzienna w domu) dochodzą jeszcze te związane z utratą produktywności zawodowej pacjenta i opiekuna. W 2003 roku światowe koszty demencji oszacowano na 160 miliardów dolarów rocznie. W 2010 wzrosły już do 604 miliardów, a w 2015 roku – do 817 miliardów.

Z raportu wynika też, że w Polsce państwo nie tworzy nowych miejsc pobytu dla osób z alzheimerem, a umieszczenie chorego w prywatnym domu opieki kosztuje od 2,5 do 8 tysięcy złotych miesięcznie. Polscy opiekunowie w większości przypadków pokrywają te koszty samodzielnie.

—————————————

– Wandziu, nie wstawaj, posiedź jeszcze troszkę – mówi Adam do żony po kolejnych sześciu minutach. A po następnych dwóch w końcu ulega: – Wandziu, widzę, że już nie możesz. Przyjdziemy do ciebie.

Idziemy. Obecność męża najwyraźniej ją uspokaja.

W starannie urządzonym pokoju uwagę przykuwają pamiątki. Samowar, na ścianie czarno-białe zdjęcie pomnika Józefa Poniatowskiego i fotografia z czasów wojny przedstawiająca ojca Adama na białym koniu. Wśród książek Biblia w tłumaczeniu Wujka, wydanie z 1889 roku. Jedyna rzecz, która ocalała po wojnie z warszawskiego mieszkania rodziców przy Złotej.

Rozmawiamy przy stole, pijąc kawę, a Adam piekli się na polityków, że gdzieś mają chorych na alzheimera. Wanda siedzi na fotelu, chętnie słucha męża i cały czas przytakuje:

– Aha… Tak, tak, tak…

Każdy z ich dni wygląda identycznie.

Czwarta trzydzieści – Wanda budzi się i czasem na pobudkę nuci skoczną melodię.

Piąta – toaleta, zmiana pampersa, wstępne mycie, kanapa, muzyka, woda z cytryną i miodem. Sobie Adam robi mocną kawę, w pośpiechu idzie do łazienki, jego mycie i golenie za każdym razem kilkakrotnie jest przerywane przez wstawanie Wandy. Wreszcie Adam znów prowadzi żonę do łazienki i myje ją w brodziku.

Siódma – oboje są umyci i ubrani.

Wpół do dziesiątej – śniadanie. Nie mogą jeść razem, bo Adam karmi Wandę. Po śniadaniu przypina ją na wózku inwalidzkim, tak żeby nie mogła z niego wstać, i biegnie po zakupy, do najbliższego sklepu, byle szybko wrócić. Blisko znaczy drogo, ale co zrobić. Wanda wytrzyma pół godziny, potem jest niepokój, czasem płacz. Jeszcze rok temu mógł iść na godzinę. Potem zostawiał ją z opiekunkami. Od paru miesięcy Wanda ich nie toleruje, z wyjątkiem jednej przyjaciółki, Basi.

Południe – spacer nad Jeziorkiem Czerniakowskim. Wanda zazwyczaj zdoła przejść około stu metrów.

Po trzynastej – Adam gotuje obiad, szybko zjada i karmi Wandę. Poza tym ciągle trzeba coś robić: przelewy, płatności, sprawy administracyjne. Kiedy Adam jest zajęty, Wanda się nudzi. Telewizja coraz bardziej ją denerwuje. Rozmawia z postaciami na ekranie. Reaguje. Jak coś się tam dzieje złego, to chce ratować.

Do dwudziestej – pranie, sprzątanie. Wanda kilka razy zapada w drzemkę.

Kiedy Adam tłumaczy, że około ósmej urządzają wieczorną toaletę i szykują się do spania, Wanda zrywa się: – Tak, idziemy?

– Wandziu, jeszcze czas, siadaj, tylko tłumaczę panu, jak wygląda nasz dzień.

– Tak, tak, na razie… – przytakuje Wanda i zaczyna nucić. Adam nie wie, co to za melodia.

– Czasami na przykład nuci Międzynarodówkę. Szczególnie na spacerze. Ludzie oglądają się za nami, ale co tam, skoro akurat Międzynarodówka utkwiła jej w pamięci… Już nie potrafi zbudować pełnego zdania, wyrazić swoich potrzeb. Nie wie, kim jest. W tym mieszkaniu żyjemy od czterdziestu lat, a ona nie zna jego rozkładu.

Wanda nagle wstaje, więc i Adam się podnosi.

– Ma zaburzenia równowagi. Wczoraj znów się przewróciła. Usłyszałem, że wstaje z fotela, podbiegłem, nie zdążyłem złapać. Najtrudniej jest podnieść. Napręża się, bo chce pomóc, i wtedy to już w ogóle robi się jak kamień. Chodź, głodna już jesteś – mówi do żony.

Jajko pokrojone w ćwiartki, pomidor w kawałkach, Adam karmi Wandę widelcem, ona zagryza chlebem, popija owocową herbatką. Nagle znów wstaje, chce iść do toalety.

– Jeden, dwa, trzy, cztery… Jeden, dwa, trzy, cztery… Jeden, dwa, trzy, cztery…

– Nie mogę już nawet rozmawiać przez telefon, bo Wandę niepokoi, że mówię do kogoś, kogo ona nie widzi. Ta choroba w pierwszej kolejności odbiera myślenie abstrakcyjne. W środy w Centrum Alzheimera ksiądz odprawiał msze. Wanda zawsze była bardzo religijna i mszy nie opuszczała. „Może pójdziesz?” – pytam kiedyś. „A po co? Tam jest nudno” – odpowiedziała i od tamtego czasu już się kościołem i religią nie interesowała.

Wanda: – Idziemy…

Adam: – O! „Idziemy do domu”, typowe zdanie u chorego na alzheimera. Specjaliści mówią, że to odniesienie do lat dziecinnych. A ja uważam, że kiedy chory przestaje się czuć bezpiecznie, to mówi „idziemy”.

Wanda: – Do domu… Chodzić chcesz…

Adam: – Ale jak spytać, gdzie ten dom, jak wygląda, to nie są w stanie powiedzieć. Widzę po Wandzie, że jak chce do domu, to znaczy, że coś ją niepokoi. Chyba przestała kontrolować naszą rozmowę, już za długo dla niej trwa.

Ich córka ukończyła pedagogikę specjalną na Uniwersytecie Warszawskim. Z obcymi sobie radzi, ale matka w takim stanie to dla niej szok. Bo jeśli krewni chcą sprawdzić się w opiece nad chorym, to muszą wejść w zupełnie inny wymiar. Zapomnieć o tym, że przychodzą do matki, ojca.

– Dziwiłem się z początku, gdy psycholog mi tłumaczył, że nie mam już żony. „Jeśli będzie ją pan tak traktował, to będzie pan też miał wobec niej oczekiwania, jakie ma się wobec żony. A ona już ich nie spełni. To rodzi agresję”.

Oczekiwania trzeba odstawić na bok. Matka nie wysłucha problemów córki. Babcia nie przytuli wnuka. Nie zapyta dzieci: „Co słychać? Jak u waszych dzieci?”. Ona już nie wie, kim ci ludzie są. Nawet lustro staje się przestrzenią, do której można wejść. Osoba w lustrze jest kimś obcym (dlatego w domach chorych często się je zasłania).

– Kiedyś terapeuta powiedział mi, że nadejdzie taki moment, że będę musiał żonę oddać do domu opieki – wspomina Adam. – Zaprzeczyłem. „Nieee. Nie ma mowy! Dam radę, jestem fizycznie wytrzymały, odporny”. Był pewien, że sobie nie poradzę. To samo pani neurolog. „Nieee! Absolutnie”. Niedawno mi to przypomniała. Przyznałem jej rację. W tej chwili to kwestia mojego przeżycia. Trzeba kiedyś spać. Poza tym chodzi o bezpieczeństwo Wandy… Od pół roku załatwiam dla niej stałe miejsce w Centrum Alzheimera.

—————————————

Po Centrum Alzheimera w Warszawie oprowadza mnie jego dyrektor, Jarosław Gnioska.

– Napoleon spytał kiedyś, dlaczego jego żołnierze nie bombardują miasta. Generał odpowiedział, że przyczyn jest dziesięć. Pierwsza to brak armat, więc pozostałe są nieważne. My się nie zniechęcamy. Prawo nie pozwala? Trudno. Robimy, co możemy, tu i teraz. To prawda, że w Polsce nie można leczyć ludzi w jednostce organizacyjnej pomocy społecznej, ale nikt nie zabrania żenić pomocy społecznej z inną instytucją.

Pod koniec 2017 roku Centrum zaczęło wynajmować lokale Stołecznemu Centrum Leczniczo-Opiekuńczemu, i dzięki temu uruchomiło podstawową opiekę zdrowotną, rehabilitację, a od tego roku będą działać poradnie specjalistyczne (geriatryczna, psychologiczna, neurologiczna). Na Centrum Alzheimera składają się dzienny dom pomocy dla pięćdziesięciu osób i dom pomocy społecznej, w którym mieszka ponad stu dwudziestu chorych. Dwadzieścioro z nich jest w takim stadium choroby, że większość czasu spędzają w łóżkach.

W kaplicy kończy się nabożeństwo. Na ścianie nad schodami wielki obraz, który rzeźbiarz i performer Paweł Althamer namalował wspólnie z podopiecznymi. Na korytarzu oglądam plan zajęć rozpisany według kolorów. Każdy kolor odpowiada innej grupie chorych. Fioletowi mogą swobodnie poruszać się po budynku. To ci, którzy wciąż z tym Niemcem – jak mówi o alzheimerze dyrektor Gnioska – walczą. Idą na mszę świętą, na zajęcia plastyczne. Żółci i czerwoni w planie zajęć dodatkowych mają tylko rehabilitację, zajęcia usprawniające i świetlicowe.

Przedwczoraj w sali widowiskowej odbyła się uroczystość z okazji rocznicy wybuchu powstania warszawskiego. Jej głównym bohaterem był mieszkaniec Centrum, pan Tadeusz, powstaniec z Szarych Szeregów. Dziś gra w szachy z córką jednej z pracownic. Żywiołowo wita dyrektora.

– Dawno pana nie widziałem – mówi, bo nie pamięta, że rozmawiali na przedwczorajszej uroczystości.

Na końcu korytarza znajduje się jedna z sal terapeutycznych, urządzona w stylu lat 80.: stary telewizor, meblościanka z poprzedniej epoki.

– Niemcy to wymyślili – tłumaczy mi dyrektor. – W ramach terapii reminiscencyjnej. Jak postawi się przed powstańcem laptopa, to on nie wie, o co chodzi. A jak radio lampowe, to od razu załapie. Na tej samej zasadzie puszcza się osobom otępiałym starą muzykę. W ten sposób odprowadzamy ich do czasów młodości. Tak zaczyna się terapię. Na wszelkie możliwe sposoby trzeba zaktywizować mózg. Potem próbujemy przypomnieć nowsze wydarzenia, stopniowo dochodząc aż do teraźniejszości.

Na zewnątrz: ogrody sensoryczne.

– Chorzy, idąc specjalną ścieżką, rozpoznają różne faktury podłoża, rozróżniają drewno od kamienia. Nie tylko smak i dotyk wykorzystujemy w terapii, wprowadziliśmy też hortiterapię, czyli ogrodolecznictwo, więc pacjenci sadzą u nas warzywa – opowiada dyrektor, kiedy wracamy do budynku i kierujemy się do części rehabilitacyjnej. Są tu gabinety magnetoterapii, światłolecznictwa, elektroterapii, leczenia ultradźwiękami i krioterapii.

Na parterze jest jeszcze Specjalistyczny Punkt Konsultacyjny dla mieszkańców Warszawy. Chorzy, ich rodziny i opiekunowie mogą tu zasięgnąć porad psychologa, psychiatry, prawnika. Spotkania umawia się telefonicznie.

By załatwić tu miejsce dla Wandy, Adam musiał zebrać w sumie szesnaście dokumentów, w tym zgodę sądu. Teraz papiery leżą w Dzielnicowym Ośrodku Pomocy Społecznej. Gdy wreszcie zapadnie decyzja administracyjna, zostaną przekazane dalej, do Centrum Pomocy Rodzinie. Miejsce w Centrum Alzheimera kosztuje sześć i pół tysiąca złotych miesięcznie; dwa tysiące z emerytur Wandy i Adama co miesiąc będzie trafiało do Centrum.

A przecież wystarczyłoby tylko dwa i pół tysiąca złotych wsparcia państwa na opłacenie dziennej opieki (pięć dni po osiem godzin), by Wanda została w domu.

– W samej Warszawie mamy około dziesięciu tysięcy osób z otępieniem – mówi Jarosław Gnioska. – Nawet gdyby założyć, że tylko dwa tysiące z nich wymagają stałej opieki, i tak należałoby wybudować dwadzieścia domów pomocy społecznej. Dlatego trzeba skupiać się przede wszystkim na pomocy opiekunom w domach. Niektóre zajęcia terapeutyczne mogą wykonywać sami, u siebie. Trzeba ich tylko nauczyć, jak odpowiednio postępować z chorymi. I przede wszystkim: zorganizować wsparcie, odciążyć ich, bo sami nie dadzą rady.

—————————————

O 10.34 Tadeusz zrywa się z łóżka. Agnieszka prowadzi go do toalety i każe, chociaż on się buntuje, siusiać na siedząco.

– Wujek jest porządnym facetem – mówi mi, gdy na chwilę zostawia go w toalecie. – Kiedy po udarze trafił do szpitala, dziwili się, że pieluchy wciąż suche, a pościel mokra. A jemu instynkt działał i w gacie nie chciał sikać. O pomoc nikogo nie poprosił. Zsuwał więc pieluchę i dawaj! A jak w domu nie zdążymy, to mamy problem. Raz wstał, pieluchę ściągnął, załatwił się pod ścianę, obok telewizora, jak robił to dawniej pod płotem w ogródku.

Tadeusz wraca do kuchni i denerwuje się, że nie jest ogolony. Ale najpierw – drugie śniadanie.

– Wujku, twój serek, proszę, twój twarożek. Łyżka do ręki, o tak, i do paszczy.

– Bardzo dobre. – Tadeusz siorbie.

Po serku znowu bajki. Kiedy czytam, że zwierząt w gospodarstwie pilnuje pies, pokazuje palcem każde kolejne stworzenie.

– Ho, ho, ho – ożywia się, gdy czytam o gęsiach.

– Chcesz wyjść na zewnątrz? – pyta Agnieszka, bo właśnie wyjrzało słońce. – Nie tędy, nie wychodzimy przez okno, tam są drzwi.

– Idziemy na tarasik zrobić inspekcję. Gdzie jest inspekcja? Tu jest inspekcja, tu, tu. Jeden, dwa, trzy… jedenaście. Tu jest inspekcja. Co tu robicie?

– Bałagan. – Agnieszka się śmieje, gdy wszyscy idziemy w stronę tarasu.

– To porządek muszę zrobić. Tu jest popsute. To miało być inaczej związane.

– Wujek, nie do okna, balkon jest tam.

W samo południe golenie, którego Tadeusz domagał się od rana. Teraz siedzi na tarasie, na głowie ma bejsbolówkę i czyści blat papierową serwetką.

– O, to będzie tutaj. – Jeszcze mocniej przyciska serwetkę. Raz koło razu, dokładnie, dookoła stołu. – Proszę, ja się już tu zaopatrzyłem. Wszystko będzie gotowe. – Uśmiecha się pod nosem.

Blat się świeci.

– Bardzo pan dokładny – zauważam.

– Ja już specjalistą jestem od tego.

– Takich momentów, kiedy zajmuje się sam sobą, jest bardzo mało. Głównie pochłania go właśnie sprzątanie. Ale na tym też jest w stanie skupić się najwyżej przez piętnaście minut. Później znowu będzie potrzebował uwagi – tłumaczy Agnieszka.

Po trzynastej Tadeusz znów zamyka oczy.

– Zmęczony?

– Na tarasie się położę.

– Chcesz poduszkę?

– Mhm.

—————————————

Wiosną 2017 roku Najwyższa Izba Kontroli ogłosiła raport o opiece nad chorymi na alzheimera, z którego wynika, że choć liczba chorych w Polsce do roku 2050 wzrośnie nawet czterokrotnie – do dwóch milionów – to ani minister zdrowia, ani minister rodziny „nie mają rzetelnych informacji na temat skali zjawiska, liczby chorych ani kosztów leczenia i opieki. Dane, którymi dysponują, są mocno niedoszacowane – nie mogą więc być wykorzystywane do rzetelnego planowania ani też podejmowania działań”. Nie stworzono jak dotąd narzędzi do skutecznego i efektywnego pomagania chorym. Wciąż traktuje się ich standardowo, jak inne osoby starsze. Zaledwie trzem procentom Polaków po sześćdziesiątce lekarze rodzinni z własnej inicjatywy przebadali pamięć, więc wiele osób o swojej chorobie wciąż nie ma pojęcia. Brakuje modelu leczenia i opieki, nie ma wystarczającej liczby ośrodków, w których byłaby możliwa wczesna kompleksowa diagnoza, i wyspecjalizowanych placówek opiekuńczych.

W raporcie NIK znalazła się tylko jedna pochwała – dotyczy działania organizacji pozarządowych. We wrześniu 2017 roku na konferencji zorganizowanej w Warszawie przez Rzecznika Praw Obywatelskich przedstawiono przykłady dobrych praktyk. Bydgoskie Stowarzyszenie Opieki nad Chorymi z Otępieniem Typu Alzheimerowskiego jako jedyne w Polsce udziela pomocy w domach. Wizyty składa chorym zespół złożony z psychologa, pielęgniarki, rehabilitanta i terapeuty zajęciowego. Z kolei Fundacja KTOTO – Zrozumieć Alzheimera z Osin koło Opola stworzyła jedyną w Polsce platformę internetową dla chorych i ich opiekunów, a Siedleckie Stowarzyszenie Pomocy Osobom z Chorobą Alzheimera uruchomiło w domu pomocy dla chorych młodzieżowy wolontariat. Najwyższa Izba Kontroli zwraca jednak uwagę w raporcie, że organizacje pozarządowe – choć ich funkcjonowanie jest oczywiście pożądane – nie mogą ani nie powinny zastępować działań administracji publicznej. I zarekomendowała, by minister zdrowia wypracował skuteczne rozwiązania problemów zdrowotnych i opiekuńczych.

Parlament Europejski już w 2009 roku przyjął deklarację o uczynieniu choroby Alzheimera kwestią priorytetową w krajach Unii i zalecił opracowanie narodowych planów alzheimerowskich. Jak dotąd takie plany wprowadziły już dwadzieścia dwa kraje stowarzyszone w Alzheimer Europe. W 2011 roku członkowie Polskiego Towarzystwa Alzheimerowskiego i przedstawiciele Ogólnopolskiego Porozumienia Stowarzyszeń Alzheimerowskich opracowali plan polski. Realizacja jego założeń miała być finansowana przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Plan pozwalałby na kompleksowe leczenie chorych na oddziałach dziennych, w poradniach oraz w domach, także w ostatnim stadium choroby (opieka paliatywna). Zakładał edukowanie społeczeństwa, w tym osób starszych, lekarzy (w celu szybszego rozpoznawania choroby) i polityków. Mowa w nim była o tworzeniu modelowych ośrodków, rozwoju sieci placówek dziennych i całodobowych, grup terapeutycznych dla osób we wczesnym stadium choroby, badań pacjentów po sześćdziesiątym piątym roku życia, testach przesiewowych i pamięci, dostępie do refundowanych leków, wsparciu finansowym opiekunów chorych w przypadku rezygnacji z pracy zawodowej, turnusach rehabilitacyjno-wypoczynkowych dla chorych i ich opiekunów. Polski plan alzheimerowski pozostał jednak na papierze i na pewno nie będzie wprowadzony w życie.

– Jeżeli jest coś, co łączy wszystkie rządy na przestrzeni ostatnich dwudziestu pięciu lat, to jest tym czymś niechęć do pomocy chorym na alzheimera – mówi profesor Barcikowska-Kotowicz. – Gdybym pokazała panu zawartość mojego komputera, to zobaczyłby pan, ile myśmy już takich planów, bardziej lub mniej oszczędnych, przygotowali. Dyskutowałam ze wszystkimi, z każdej opcji politycznej. Zawsze zatrzymuje mnie gigantyczny mur. Wszyscy zdają się mówić: „Nie, bo nie”. Podczas przedstawiania raportu NIK rozmawiałam z wiceministrem zdrowia Zbigniewem Królem. Przeżył szok, kiedy mu powiedziałam, że mamy już pół miliona chorych. Ale wyszedł po piętnastu minutach przedstawiania raportu, w ogóle nie zabierając głosu.

O spotkanie z wiceministrem zdrowia zabiegam miesiącami. Najpierw biuro prasowe prosi o przesłanie zagadnień i przykładowych pytań. Wysyłam. W rozmowie telefonicznej słyszę, że z powodu okresu wakacyjnego wiceminister ma więcej zadań i na razie nie znajdzie czasu na spotkanie. Pod koniec wakacji wysyłam kolejną prośbę. Piszę, że poczekam do września, a nawet października. Tym razem w odpowiedzi przychodzi prośba o konkretne pytania. Ponownie wysyłam zagadnienia, których ma dotyczyć nasza rozmowa. Nie jestem w stanie podać wszystkich pytań, bo wiele z nich wynikać będzie z odpowiedzi wiceministra. Tego samego dnia dostaję odpowiedź: „Z uwagi na zaplanowane priorytetowe aktywności wiceministra zdrowia związane z wprowadzaniem m.in. systemowej reformy POZ nie będzie możliwe wygospodarowanie czasu na spotkanie. Wszelkie oczekiwane przez Pana Redaktora informacje – jeżeli będą w posiadaniu Ministerstwa Zdrowia – zostaną przekazane przez Biuro Prasy i Promocji”. W końcu dostaję mailem przygotowane przez biuro prasowe odpowiedzi, które mogę „traktować jako wypowiedzi wiceministra Zbigniewa Króla”:

Realizacja narodowego planu alzheimerowskiego jako programu przeznaczonego jednej grupie pacjentów nie jest zasadna na obecnym poziomie wiedzy i możliwości systemu opieki zdrowotnej, gdyż podjęcie działań w tym zakresie powinno zostać poprzedzone poznaniem etiologii danej jednostki chorobowej oraz skutecznych sposobów jej leczenia. Odpowiednie programy są tworzone w przypadku chorób, w przebiegu których możliwe jest podjęcie skutecznych działań profilaktycznych, leczenia zachowawczego lub operacyjnego. Ze względu na brak jednoznacznych ustaleń odnośnie przyczyn decydujących o zachorowaniu na chorobę Alzheimera oraz metod skutecznego jej leczenia, nie ma obecnie przesłanek do opracowania programu dotyczącego wyłącznie tej choroby.

Na pytanie o miażdżące wnioski NIK-u biuro prasowe odpowiada, że w Ministerstwie są konsultowane możliwości podjęcia działań w celu zapewnienia dostępu do krajowych danych pozwalających na poznanie skali zjawiska oraz problemów osób chorych i ich opiekunów, a także możliwości budowania systemu informacji dla rodzin i opiekunów chorych. I zapewnia, że prowadzi prace nad stworzeniem systemu świadczeń dla chorych z zaawansowanym otępieniem, a w październiku 2016 roku minister przyznał dwadzieścia pięć rezydentur w dziedzinie geriatrii, co pokryło sto procent zapotrzebowania zgłoszonego przez wojewodów.

————————————

Tadeusz: – A jeszcze trzeba inwentaryzację zrobić!

Agnieszka: – Cały wujek: spisać, zapisać, policzyć, zinwentaryzować.

– Gdzie jeszcze mamy? Gdzie jeszcze mamy? – Tadeusz palcem wskazującym pokazuje na otoczenie tarasu.

– Co? Myślę, że chodzi ci o łazienkę. Do łazienki?

– Tak.

– No to idziemy.

Kiedy wracają, Tadeusz znów siada na tarasie, opukuje blat stołu. Podsuwam mu kolorowe klocki dla trzylatków.

– Zbudujemy? Pomoże mi pan? Pan jest przecież inżynierem budowlanym. Ja nigdy nie budowałem – mówię.

– Ale zapomniałem.

– Buduj, wujku – prosi Agnieszka.

– Ty buduj. Musisz się wreszcie nauczyć! Ja chcę tylko, żebyś była jak najszybsza, jak najlepsza. Rób to od razu! Musisz się nauczyć.

O 14.30 Tadeusz przenosi się na leżak i zasypia na tarasie.

————————————–

wanda: – Bo ja się przejmuję…

Adam: – Niczym się nie musisz przejmować. Ja się wszystkim zajmę.

Wanda: – Ty jesteś dobra… Tak, tak, tak, tak.. Dobra jesteś…

– W październiku minie pięćdziesiąt lat, jak się poznaliśmy – mówi do mnie Adam, patrząc na żonę.

– Wanda? – pyta Wanda.

– Tak, ty jesteś Wanda – odpowiada Adam.

Wanda… Tak, tak, Wanda. „Wanda, tak mam na imię?”

Fot. Shutterstock

MAGAZYNPISMO.PL

Czytaj reportaż